Baaaaardzo długo mnie nie było, ale już jestem i przybywam z
rozdziałem. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Coś specjalnie dla fanek Jamesa
:D. Mam teraz trochę czasu, więc moooże następny rozdział będzie trochę
szybciej niż zazwyczaj. Proszę, powiedzcie mi, że mam się wziąć w garść i
pisać. Kopnijcie mnie porządnie w szanowną moją dupę, to może się zmobilizuję.
:D
Nie umiał przypomnieć
sobie imienia różowowłosej dziewczyny. Od myślenia bolała go głowa. Zacisnął
powieki, walcząc z ogarniającymi go mdłościami.
Pamiętał, gdy po raz pierwszy zwrócił uwagę na różowowłosą. Wyróżniała się spośród identycznych, wymalowanych jak na karnawał, dziewczyn, które go zazwyczaj otaczały.
Pamiętał, gdy po raz pierwszy zwrócił uwagę na różowowłosą. Wyróżniała się spośród identycznych, wymalowanych jak na karnawał, dziewczyn, które go zazwyczaj otaczały.
Gryfonka… tak, pamiętał
czerwono-złoty krawat na jej piersi. Przedstawiła mu się, zarzucając przy tym
malinowymi włosami. Miała dziwne imię… hmmm… jak jakaś gwiazda – próbował sobie
przypomnieć, ale gdy był już na skraju olśnienia, poczuł okropny ucisk w
żołądku. Wstał szybko z łóżka i popędził do łazienki. W ostatniej chwili
pochylił się nad muszlą. Zwymiotował, chyba wszystko, co wypił ostatniego
wieczora, nie były mu do tego potrzebne wymiotni pomarańczowe.
Gdy wychodził z
łazienki, rozległo się pukanie do drzwi.
- Panie Potter! –
usłyszał, dobrze sobie znany głos. – Nie pojawił się pan na porannych lekcjach.
James westchnął.
- Źle się czuję –
odparł słabym głosem.
- A o wybraniu się do
skrzydła szpitalnego, po coś na kaca, pan nie pomyślał?- zapytała, a chłopak
widział oczyma wyobraźni, jak nauczycielka marszy brwi z niezadowoleniem.
Będzie
szlaban – pomyślał, siadając na łóżku. Cały czas źle się czuł, ale nie
zamierzał stąd wychodzić.
-
Panie Potter, czy mógłby pan otworzyć drzwi, zanim stracę cierpliwość i sama to
zrobię? – profesorka nie dawała za wygraną.
James
mruknął coś w odpowiedzi, chowając twarz w poduszkę.
-
Alohomora – dobiegł go zza drzwi dźwięk wypowiadanego zaklęcia. – Nie trzeba
było na to pozwalać – ostrzegła go McGonagall. – Panie Potter, idzie Pan ze mną
– powiedziała niecierpiącym sprzeciwu głosem.
Chłopak
nieludzkim wysiłkiem zmusił się do wstania z łóżka. Pomyślał, że musi wyglądać,
jakby umarł tydzień temu.
-
Dalej, dalej panie Potter, nie mamy całego dnia – pospieszyła, go nauczycielka.
James
powlókł się po schodach, kręciło mu się w głowie i cały czas przytrzymywał się
ściany. McGonagall szła zaraz za nim. Czuł na sobie jej surowy wzrok, ale nie
śmiał odwrócić się i na nią spojrzeć.
Wychodząc
na korytarz zatoczył się i był prawie pewien, że nauczycielka złapała go w
ostatniej chwili przed upadkiem. Cały czas milczała, nie spuszczając wzroku z
pleców chłopaka.
W
połowie drogi, James znów poczuł ucisk w żołądku. Nie było mowy o szukaniu
toalety. Zwymiotował na kamienną posadzkę, ku oburzeniu pani profesor.
-
Znajdź Filcha – powiedziała do jednego z obrazów. Namalowana na nim starsza
kobieta zniknęła ze swoich ram. – Ten stary zgred będzie miał w końcu jakieś
zajęcie.
Chłopak
uśmiechnął się mimowolnie, gdy to usłyszał.
Ruszyli
dalej. James wciąż podtrzymywał się ściany.
W skrzydle szpitalnym,
usiadł na pierwszym łóżku przy drzwiach, bo nie miał siły iść dalej. McGonagall poszła porozmawiać z pielęgniarką.
Chłopak zamknął oczy i próbował przetłumaczyć swojemu żołądkowi, że nie ma już
czego zwracać.
Pani Pomfrey dała mu
szklankę z jakimś parującym płynem.
- Proszę to szybko
wypić – powiedziała i wróciła do swoich zajęć, spoglądając, co jakiś czas na
Jamesa – Dalej, proszę to wypić – ponagliła go.
Chcąc nie chcąc musiał
to wypić. Wolał nawet nie wiedzieć, co znajdowało się w lekarstwie, ale
smakowało jak rzygi trolla (nie, żeby kiedyś ich próbował). Powstrzymał się od
widowiskowego parsknięcia napojem. Dopił resztę i odstawił szklankę na szafkę
nocną.
McGonagall cały czas
nad nim stała, przestępując nerwowo z nogi na nogę.
- I jak? – zapytała.
James poczuł jak
ustępuje ból głowy i mdłości.
- Już lepiej – mruknął,
bo wiedział, że jest na przegranej pozycji. Jego plan nie wypalił i będzie
musiał iść na lekcje.
- No to proszę się
ruszyć i iść na lunch, bo zaraz zjedzą wszystkie tosty.
***
-Arri, będzie dobrze –
chciała ją pocieszyć Rose.
- Nie, nie będzie – zaprzeczyła dziewczyna, łkając cicho.
- Nie, nie będzie – zaprzeczyła dziewczyna, łkając cicho.
- Chodź ze mną –
powiedziała rudowłosa, chwytając Arrisonę za rękaw.
Korytarzem szedł Malfoy
w otoczeniu chichoczących dziewczyn.
- A ty co, Weasley?
Podczas lekcji po korytarzu się włóczysz? – zapytała z drwiną w głosie,
zaszczycając dziewczyny jednym, przeciągłym spojrzeniem.
Rose spojrzała na niego
gniewnie, zarzuciła włosami z lekceważeniem i ruszyła dalej, ściskając mocniej
rękę Arri.
Gdy dotarły do pokoju
wspólnego Ravenclawu, Rose od razu chwyciła pergamin i pióro.
Arri usiadła niepewnie
na granatowej sofie. Spojrzała w dół, na swój srebrno-szmaragdowy krawat.
Wiedziała, że tu nie pasuje, ale teraz średnio ją to obchodziło. Czuła na sobie
niezbyt miłe spojrzenia krukonów. Szybko wytarła łzy rąbkiem swetra.
- Co robisz?- zapytała
drżącym głosem.
Rose odwróciła wzrok od żółtawego pergaminu.
- Co?... yyy… piszę do rodziców i do wujostwa. Muszą o wszystkim wiedzieć – wyjaśniła.
Rose odwróciła wzrok od żółtawego pergaminu.
- Co?... yyy… piszę do rodziców i do wujostwa. Muszą o wszystkim wiedzieć – wyjaśniła.
Arri gwałtownie
potrząsnęła głową.
- Nie rób tego, proszę-
wyszeptała, bo nie mogła zmusić swojego głosu do współpracy.- Nie martw ich, na
razie nie ma takiej potrzeby.
Rose wpatrywała się w
kartkę, aż kropla atramentu spadła z czubka jej pióra i roztrysnęła się,
tworząc na pergaminie pokaźnego kleksa. Dziewczyna pomięła papier w dłoni i
schował do kieszeni szaty.
- Jesteś pewna, że nie
trzeba? – zapytała, siadając koło Arri.
Dziewczyna pokiwała głową i przytuliła rudowłosą. Trzęsła się od duszonego w sobie płaczu. Rose objęła szatynkę ramieniem. Kołysały się lekko w rytmie uderzeń ich serc.
Rose dostrzegła, że pokój wspólny opustoszał. Zbliżała się pora lunchu.
- Może coś zjemy?- szepnęła do ucha Arri.
Dziewczyna przełknęła ślinę i oderwała się od przyjaciółki. Spojrzała na nią wielkimi oczami i pokiwała lekko głową.
***
Arrisona usiadła przy stole Slytherinu, Rose poklepała ją po ramieniu i podążyła do przeciwnego krańca Wielkiej Sali.
Dziewczyna pokiwała głową i przytuliła rudowłosą. Trzęsła się od duszonego w sobie płaczu. Rose objęła szatynkę ramieniem. Kołysały się lekko w rytmie uderzeń ich serc.
Rose dostrzegła, że pokój wspólny opustoszał. Zbliżała się pora lunchu.
- Może coś zjemy?- szepnęła do ucha Arri.
Dziewczyna przełknęła ślinę i oderwała się od przyjaciółki. Spojrzała na nią wielkimi oczami i pokiwała lekko głową.
***
Arrisona usiadła przy stole Slytherinu, Rose poklepała ją po ramieniu i podążyła do przeciwnego krańca Wielkiej Sali.
Bez trudu Otaczał go
wianuszek rozchichotanych i niezbyt rozgarniętych dziewczyn. Wszystkie
obrzuciły Rose identycznymi, gniewnymi spojrzeniami.
- James, musimy
pogadać – powiedziała, szturchając kuzyna w ramię.
- Hm? – zapytał,
odwracając się od talerza.
Uniósł brwi, gdy
zobaczył łzy kryjące się w oczach rudowłosej.
- Nie tutaj – dodała,
odwróciła się na pięcie i podążyła do wielkich dębowych drzwi.
- Żegnajcie –
powiedział nonszalancko do swoich „dziewczyn”, wyszczerzył się przy tym jak
idiota (co pewnie było cudownym uśmiechem numer 12) i poszedł za kuzynką.
Dziewczyny piszczały do czasu, aż zamknęły się za nim ciężkie, dębowe drzwi.
Rose zniknęła w jednej
z klas. James wszedł tam gdzie ona. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, rudowłosa
wycelowała w niego Oskarżycielko palec.
- Ty…ty dupku! –
krzyknęła i popchnęła go na ścianę.
James wyglądał na
zdziwionego.
- Ale… - Rose jednak
nie pozwoliła mu dojść do słowa.
- W ogóle nie
interesujesz się swoim bratem! – postanowiła dać upust wszystkim swoim emocją.
– Kiedy z nim ostatnio rozmawiałeś?! Jesteś zbyt zajęty swoimi KOLE ŻANKAMI,
ciekawe ile z nich przeleciałeś?! – Rose uderzyła Jamesa otwartą dłonią w twarz.
Chłopak złapał ją za
nadgarstki, dziewczyna szamotała się w jego uścisku. W końcu opadła
zrezygnowana na jego pierś. James odruchowo przytulił ją silnymi ramionami.
- Powiesz mi, o co
chodzi? – zapytał szeptem.
- Albus jest w
skrzydle szpitalnym – Rose była kompletnie bezsilna w jego ramionach.
- Znowu? – zapytał
nieco ironicznym tonem.
- James, to jest
poważna sprawa – burknęła dziewczyna.- On się… tnie i nic nie je…
Z każdym jej słowem
twarz Jamesa napinała się coraz bardziej. Cz to możliwe, że nic nie zauważył?
Był tak zajęty sobą, że nie spostrzegł, że jego mały braciszek stacza się na
dno?
- Muszę do niego iść!- powiedział, puszczając
Rose.
Dziewczyna uderzyła
kolanami w kamienna posadzkę, nie mogła ustać na nogach.
James nawet nie obejrzał się na nią.
Wybiegł z klasy nie zamykając za sobą drzwi.
Rose oddychała głęboko,
żeby się uspokoić. Zagryzła zęby, powstrzymując łzy. Muszę teraz być silna i
ogarnąć tego idiotę – pomyślała – obiecałam cioci.
Podniosła się z
podłogi, otrzepała spódniczkę z kurzu i wytarła łzy z policzków.
***
Zamaszystym ruchem
otworzył drzwi skrzydła szpitalnego.
- Proszę nie wchodzić!-
usłyszał już nazbyt znajomy głos pielęgniarki.
- Przyszedłem do brata
– odparł James.
- Panie Potter, nie
wolno tu wchodzić!
- Muszę wiedzieć, co z
Alem – chłopak nie dawał za wygraną.
- Ale nie wolno teraz
do ni9ego wchodzić! – pielęgniarka była nieugięta, nic nie zdziałał nawet
czarujący uśmiech młodzieńca.
- Przepraszam, ale
muszę się z nim zobaczyć – powiedział miłym głosem i bezceremonialnie
przepchnął się koło pani Pomfrey.
Pielęgniarka tylko
pokręciła głową i oburzona wróciła do swoich zajęć.
James poszedł do
jedynego zajętego łóżka. Jego brat leżał nieruchomo w białej pościeli. Oddychał
powoli – spał.
Gryfon zrozumiał, że to
musiało trwać już o dłuższego czasu. Było mu wstyd, był tak zajęty sobą, że nie
zauważył, jak jego brat cierpi.
Usiadł na krześle obok
metalowego łóżka. Nerwowo poprawiał włosy.
- Al, ty idioto… - mruknął
w końcu.
Pielęgniarka krzątała
się po Sali. Nerwowo zaciskała usta, spoglądając kątem oka na chłopaka.
- Jak mogłeś sobie coś
takiego zrobić? Rodzice się nieźle wkurzą – mamrotał trochę bez sensu.- Nie
łatwiej było ze mną o tym pogadać? – nie wiedział, co ma powiedzieć.
Przyszedł tu, wiedząc
tylko tyle ile dowiedział się od Rose. Chciał zobaczyć brata. Będąc w szkole
rzadko miał czas na martwienie się o Ala, a teraz ma tego konsekwencje. Trzeba
było chodzić za nim, najlepiej trzymając go za skraj szaty, żeby czasem się nie
przewrócił i nie obdarł kolana.
Rose pewnie napisała
już ze 20 listów do rodziców. Na 100% obwinią go o wszystko, co zaszło.
Powiedzą, że nie martwi się o brata, że nic go nie interesuje, poza
dziewczynami i Quiditchem.
A on po prostu miał
głupią nadzieję, że jego, TYLKO o rok, młodszy brat ma chociaż troszeczkę oleju
w głowie.