piątek, 10 lipca 2015

Rozdział 6



Baaaaardzo długo mnie nie było, ale już jestem i przybywam z rozdziałem. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Coś specjalnie dla fanek Jamesa :D. Mam teraz trochę czasu, więc moooże następny rozdział będzie trochę szybciej niż zazwyczaj. Proszę, powiedzcie mi, że mam się wziąć w garść i pisać. Kopnijcie mnie porządnie w szanowną moją dupę, to może się zmobilizuję. :D

Nie umiał przypomnieć sobie imienia różowowłosej dziewczyny. Od myślenia bolała go głowa. Zacisnął powieki, walcząc z ogarniającymi go mdłościami.
            Pamiętał, gdy po raz pierwszy zwrócił uwagę na różowowłosą. Wyróżniała się spośród identycznych, wymalowanych jak na karnawał, dziewczyn, które go zazwyczaj otaczały.
Gryfonka… tak, pamiętał czerwono-złoty krawat na jej piersi. Przedstawiła mu się, zarzucając przy tym malinowymi włosami. Miała dziwne imię… hmmm… jak jakaś gwiazda – próbował sobie przypomnieć, ale gdy był już na skraju olśnienia, poczuł okropny ucisk w żołądku. Wstał szybko z łóżka i popędził do łazienki. W ostatniej chwili pochylił się nad muszlą. Zwymiotował, chyba wszystko, co wypił ostatniego wieczora, nie były mu do tego potrzebne wymiotni pomarańczowe.
Gdy wychodził z łazienki, rozległo się pukanie do drzwi.
- Panie Potter! – usłyszał, dobrze sobie znany głos. – Nie pojawił się pan na porannych lekcjach.
James westchnął.
- Źle się czuję – odparł słabym głosem.
- A o wybraniu się do skrzydła szpitalnego, po coś na kaca, pan nie pomyślał?- zapytała, a chłopak widział oczyma wyobraźni, jak nauczycielka marszy brwi z niezadowoleniem.
            Będzie szlaban – pomyślał, siadając na łóżku. Cały czas źle się czuł, ale nie zamierzał stąd wychodzić.
            - Panie Potter, czy mógłby pan otworzyć drzwi, zanim stracę cierpliwość i sama to zrobię? – profesorka nie dawała za wygraną.
            James mruknął coś w odpowiedzi, chowając twarz w poduszkę.
            - Alohomora – dobiegł go zza drzwi dźwięk wypowiadanego zaklęcia. – Nie trzeba było na to pozwalać – ostrzegła go McGonagall. – Panie Potter, idzie Pan ze mną – powiedziała niecierpiącym sprzeciwu głosem.
            Chłopak nieludzkim wysiłkiem zmusił się do wstania z łóżka. Pomyślał, że musi wyglądać, jakby umarł tydzień temu.
            - Dalej, dalej panie Potter, nie mamy całego dnia – pospieszyła, go nauczycielka.
            James powlókł się po schodach, kręciło mu się w głowie i cały czas przytrzymywał się ściany. McGonagall szła zaraz za nim. Czuł na sobie jej surowy wzrok, ale nie śmiał odwrócić się i na nią spojrzeć.
            Wychodząc na korytarz zatoczył się i był prawie pewien, że nauczycielka złapała go w ostatniej chwili przed upadkiem. Cały czas milczała, nie spuszczając wzroku z pleców chłopaka.
            W połowie drogi, James znów poczuł ucisk w żołądku. Nie było mowy o szukaniu toalety. Zwymiotował na kamienną posadzkę, ku oburzeniu pani profesor.
            - Znajdź Filcha – powiedziała do jednego z obrazów. Namalowana na nim starsza kobieta zniknęła ze swoich ram. – Ten stary zgred będzie miał w końcu jakieś zajęcie.
            Chłopak uśmiechnął się mimowolnie, gdy to usłyszał.
            Ruszyli dalej. James wciąż podtrzymywał się ściany.
W skrzydle szpitalnym, usiadł na pierwszym łóżku przy drzwiach, bo nie miał siły iść dalej.  McGonagall poszła porozmawiać z pielęgniarką. Chłopak zamknął oczy i próbował przetłumaczyć swojemu żołądkowi, że nie ma już czego zwracać.
Pani Pomfrey dała mu szklankę z jakimś parującym płynem.
- Proszę to szybko wypić – powiedziała i wróciła do swoich zajęć, spoglądając, co jakiś czas na Jamesa – Dalej, proszę to wypić – ponagliła go.
Chcąc nie chcąc musiał to wypić. Wolał nawet nie wiedzieć, co znajdowało się w lekarstwie, ale smakowało jak rzygi trolla (nie, żeby kiedyś ich próbował). Powstrzymał się od widowiskowego parsknięcia napojem. Dopił resztę i odstawił szklankę na szafkę nocną.
McGonagall cały czas nad nim stała, przestępując nerwowo z nogi na nogę.
- I jak? – zapytała.
James poczuł jak ustępuje ból głowy i mdłości.
- Już lepiej – mruknął, bo wiedział, że jest na przegranej pozycji. Jego plan nie wypalił i będzie musiał iść na lekcje.
- No to proszę się ruszyć i iść na lunch, bo zaraz zjedzą wszystkie tosty.

***



-Arri, będzie dobrze – chciała ją pocieszyć Rose.
            - Nie, nie będzie – zaprzeczyła dziewczyna, łkając cicho.
- Chodź ze mną – powiedziała rudowłosa, chwytając Arrisonę za rękaw.
Korytarzem szedł Malfoy w otoczeniu chichoczących dziewczyn.
- A ty co, Weasley? Podczas lekcji po korytarzu się włóczysz? – zapytała z drwiną w głosie, zaszczycając dziewczyny jednym, przeciągłym spojrzeniem.
Rose spojrzała na niego gniewnie, zarzuciła włosami z lekceważeniem i ruszyła dalej, ściskając mocniej rękę Arri.
Gdy dotarły do pokoju wspólnego Ravenclawu, Rose od razu chwyciła pergamin i pióro.
Arri usiadła niepewnie na granatowej sofie. Spojrzała w dół, na swój srebrno-szmaragdowy krawat. Wiedziała, że tu nie pasuje, ale teraz średnio ją to obchodziło. Czuła na sobie niezbyt miłe spojrzenia krukonów. Szybko wytarła łzy rąbkiem swetra.
- Co robisz?- zapytała drżącym głosem.
Rose odwróciła wzrok od żółtawego pergaminu.
            - Co?... yyy… piszę do rodziców i do wujostwa. Muszą o wszystkim wiedzieć – wyjaśniła.
Arri gwałtownie potrząsnęła głową.
- Nie rób tego, proszę- wyszeptała, bo nie mogła zmusić swojego głosu do współpracy.- Nie martw ich, na razie nie ma takiej potrzeby.
Rose wpatrywała się w kartkę, aż kropla atramentu spadła z czubka jej pióra i roztrysnęła się, tworząc na pergaminie pokaźnego kleksa. Dziewczyna pomięła papier w dłoni i schował do kieszeni szaty.
- Jesteś pewna, że nie trzeba? – zapytała, siadając koło Arri.
            Dziewczyna pokiwała głową i przytuliła rudowłosą. Trzęsła się od duszonego w sobie płaczu. Rose objęła szatynkę ramieniem. Kołysały się lekko w rytmie uderzeń ich serc.
            Rose dostrzegła, że pokój wspólny opustoszał. Zbliżała się pora lunchu.
            - Może coś zjemy?- szepnęła do ucha Arri.
Dziewczyna przełknęła ślinę i oderwała się od przyjaciółki. Spojrzała na nią wielkimi oczami i pokiwała lekko głową.

                                                         ***

Arrisona usiadła przy stole Slytherinu, Rose poklepała ją po ramieniu i podążyła do przeciwnego krańca Wielkiej Sali.
Bez trudu Otaczał go wianuszek rozchichotanych i niezbyt rozgarniętych dziewczyn. Wszystkie obrzuciły Rose identycznymi, gniewnymi spojrzeniami.
- James, musimy pogadać – powiedziała, szturchając kuzyna w ramię.
- Hm? – zapytał, odwracając się od talerza.
Uniósł brwi, gdy zobaczył łzy kryjące się w oczach rudowłosej.
- Nie tutaj – dodała, odwróciła się na pięcie i podążyła do wielkich dębowych drzwi.
- Żegnajcie – powiedział nonszalancko do swoich „dziewczyn”, wyszczerzył się przy tym jak idiota (co pewnie było cudownym uśmiechem numer 12) i poszedł za kuzynką. Dziewczyny piszczały do czasu, aż zamknęły się za nim ciężkie, dębowe drzwi.
Rose zniknęła w jednej z klas. James wszedł tam gdzie ona. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, rudowłosa wycelowała w niego Oskarżycielko palec.
- Ty…ty dupku! – krzyknęła i popchnęła go na ścianę.
James wyglądał na zdziwionego.
- Ale… - Rose jednak nie pozwoliła mu dojść do słowa.
- W ogóle nie interesujesz się swoim bratem! – postanowiła dać upust wszystkim swoim emocją. – Kiedy z nim ostatnio rozmawiałeś?! Jesteś zbyt zajęty swoimi KOLE ŻANKAMI, ciekawe ile z nich przeleciałeś?! – Rose uderzyła Jamesa otwartą dłonią w twarz.
Chłopak złapał ją za nadgarstki, dziewczyna szamotała się w jego uścisku. W końcu opadła zrezygnowana na jego pierś. James odruchowo przytulił ją silnymi ramionami.
- Powiesz mi, o co chodzi? – zapytał szeptem.
- Albus jest w skrzydle szpitalnym – Rose była kompletnie bezsilna w jego ramionach.
- Znowu? – zapytał nieco ironicznym tonem.
- James, to jest poważna sprawa – burknęła dziewczyna.- On się… tnie i nic nie je…
Z każdym jej słowem twarz Jamesa napinała się coraz bardziej. Cz to możliwe, że nic nie zauważył? Był tak zajęty sobą, że nie spostrzegł, że jego mały braciszek stacza się na dno?
 - Muszę do niego iść!- powiedział, puszczając Rose.
Dziewczyna uderzyła kolanami w kamienna posadzkę, nie mogła ustać na nogach.
James nawet nie obejrzał się na nią. Wybiegł z klasy nie zamykając za sobą drzwi. 
Rose oddychała głęboko, żeby się uspokoić. Zagryzła zęby, powstrzymując łzy. Muszę teraz być silna i ogarnąć tego idiotę – pomyślała – obiecałam cioci.
Podniosła się z podłogi, otrzepała spódniczkę z kurzu i wytarła łzy z policzków.


***

Zamaszystym ruchem otworzył drzwi skrzydła szpitalnego.
- Proszę nie wchodzić!- usłyszał już nazbyt znajomy głos pielęgniarki.
- Przyszedłem do brata – odparł James.
- Panie Potter, nie wolno tu wchodzić!
- Muszę wiedzieć, co z Alem – chłopak nie dawał za wygraną.
- Ale nie wolno teraz do ni9ego wchodzić! – pielęgniarka była nieugięta, nic nie zdziałał nawet czarujący uśmiech młodzieńca.
- Przepraszam, ale muszę się z nim zobaczyć – powiedział miłym głosem i bezceremonialnie przepchnął się koło pani Pomfrey.
Pielęgniarka tylko pokręciła głową i oburzona wróciła do swoich zajęć.
James poszedł do jedynego zajętego łóżka. Jego brat leżał nieruchomo w białej pościeli. Oddychał powoli – spał.
Gryfon zrozumiał, że to musiało trwać już o dłuższego czasu. Było mu wstyd, był tak zajęty sobą, że nie zauważył, jak jego brat cierpi.
Usiadł na krześle obok metalowego łóżka. Nerwowo poprawiał włosy.
- Al, ty idioto… - mruknął w końcu.
Pielęgniarka krzątała się po Sali. Nerwowo zaciskała usta, spoglądając kątem oka na chłopaka.
- Jak mogłeś sobie coś takiego zrobić? Rodzice się nieźle wkurzą – mamrotał trochę bez sensu.- Nie łatwiej było ze mną o tym pogadać? – nie wiedział, co ma powiedzieć.
Przyszedł tu, wiedząc tylko tyle ile dowiedział się od Rose. Chciał zobaczyć brata. Będąc w szkole rzadko miał czas na martwienie się o Ala, a teraz ma tego konsekwencje. Trzeba było chodzić za nim, najlepiej trzymając go za skraj szaty, żeby czasem się nie przewrócił i nie obdarł kolana.
Rose pewnie napisała już ze 20 listów do rodziców. Na 100% obwinią go o wszystko, co zaszło. Powiedzą, że nie martwi się o brata, że nic go nie interesuje, poza dziewczynami i Quiditchem.
A on po prostu miał głupią nadzieję, że jego, TYLKO o rok, młodszy brat ma chociaż troszeczkę oleju w głowie.