wtorek, 27 października 2015

Rozdział 9



        
No to ten… jest rozdział. Idźcie już czytać!


Przez wszystkie lekcje siedział, jak na szpilkach. Za każdym hałasem, szmerem czy stuknięciem szukał Różowowłosej, ale równocześnie był pewien, że nigdzie jej dziś nie zobaczy, a przynajmniej nie do siedemnastej.
         Cały czas ściskał w kieszeni lawendową karteczkę, która już dawno straciła swój zapach. Ignorował wszystkich, nie ważne czy był to jakiś przypadkowy uczeń, któraś z fanek, czy nauczyciel. Nie miało to znaczenia, on myślał tylko o dziewczynie i małej, białej karteczce, która, co cały czas sprawdzał, spoczywała bezpiecznie na dnie kieszeni szaty.

****

         Obudziło go głośne trzaśnięcie drzwiami. Podniósł się gwałtownie, aż zakręciło mu się w głowie. Otworzył senne oczy. Spostrzegł blondyna z roztargnieniem odgarniającego włosy z twarzy. Był zamyślony i nie zauważył, że Albus się obudził. Chłopak odchrząknął, bo wciąż czuł okropną suchość w gardle.
         - Hej, Scorp – powiedział, najbardziej wesołym głosem, na jaki mógł się w tej chwili zdobyć.
         - Co? – blondyn odwrócił się wyrwany z zamyślenia. – Oh, Al. Wystraszyłeś mnie! – powiedział, spoglądając na niego oskarżycielsko.
Potter nie umiał powstrzymać śmiechu, chociaż zabrzmiał bardziej, jakby się dusił. Rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś do picia. Zauważył za szafce nocnej szklankę wypełnioną pomarańczowym płynem. Sięgnął po nią niepewnie. Nie wiadomo, czego można się spodziewać, gdy mieszka się ze Scorpiusem w jednym pokoju. Blondyn przeszukiwał właśnie szafę i nie patrzył na poczynania Albusa. Chłopak powąchał zawartość szklanki.  Na szczęście był to sok dyniowy. Wyglądało na to, że pani Pomfrey go tu przyniosła.
         - Mógłbyś się ubrać – zauważył Scorpius, rzucając na łóżko czarne dżinsy i gruby sweter.
         Albus dopiero teraz zdał sobie sprawę, że siedzi na łóżku w koszulce i bokserkach, a jego kołdra leży tam, gdzie rzuciła ją pielęgniarka. Chłopak uśmiechnął się lekko zakłopotany i zaczął zakładać spodnie. Dawno nie miał ich na sobie, były mu za luźne, przynajmniej o jeden rozmiar. Czy to możliwe, że aż tak schudł? A może to po prostu były spodnie Scorpiusa? Było to, jednak najmniej ważne w tej chwili.
         - Która godzina? – zapytał wkładając sweter.
         Blondyn spojrzał na zegarek.
         - Dochodzi trzecia. Lekcje na dziś już skończone – powiedział siadając na łóżku naprzeciwko Albusa. – Słuchaj… - zaczął, a Potter już wiedział, o co chodzi.
         Pokręcił głową.
         - Proszę, chociaż ty nie zaczynaj – powiedział podciągając kolana do klatki piersiowej.
         Wyglądał teraz na przygnębionego i bezbronnego. Jak zwierze zamknięte w klatce. Oparł czoło o kolana. Łzy napłynęły mu do oczu, ale starał się je tam zatrzymać. Jego serce biło, jak szalone, myślał, że zaraz wyskoczy mu z piersi.
         - Ej stary – powiedział zaniepokojony Scorpius, kładąc mu rękę na ramieniu. – Jeszcze wszystko się ułoży – i w tym momencie zrobił największy błąd.
         Te słowa podziałały na Albusa, jak płachta na byka. Nienawidził, gdy ktoś to mówił, skąd mógł wiedzieć, jak będzie? Chłopak strącił dłoń przyjaciela. Miał dosyć… wszystkiego.
         - Nic nie rozumiesz – powiedział do swoich kolan. Już nie powstrzymywał łez.
         Scorpius nie wiedział, co ma zrobić. Nie znał się na emocjach, sam siebie nie rozumiał, a co dopiero innych. Tak więc siedzieli sami w dormitorium, nie wiedząc, co zrobić.
         Minęło dużo czasu, nim któryś choćby się poruszył. Scorpius przełknął ślinę, westchnął i wstał, aby usiąść koło Albusa. Objął go niepewnie ramieniem, nie wiedział, jak na to zareaguje. Chłopak wydawał się tego nawet nie zauważyć.
         - Pamiętaj, że ja zawsze będę przy tobie – szepnął mu do ucha i wyszedł z dormitorium.

***

         - Rosie, nie wiem, co myśleć – wyznała dziewczyny, ocierając oczy wierzchem dłoni.
         Rudowłosa zmarszczyła brwi. Przestała wpatrywać się w granatową taflę jeziora i usiadła na mokrej trawie na przeciwko Arri.
         - Powiesz mi teraz, co się stało? – zapytała, patrząc w niebieskie włosy koleżanki.
         Arrisona pokręciła głową, ale po chwili odpowiedziała.
         - Pocałowałam Scorpiusa – zakryła usta dłonią, jakby żałowała wypowiedzianych słów.
         Wbiła wzrok w ręce splecione na kolanach. Rose uniosła jej brodę do góry, zmuszając do spojrzenia na nią. Rudowłosa uśmiechnęła się ciepło, mimo, że nie koniecznie było jej do śmiechu.
         - Dlaczego, to zrobiłaś?-  w jej głosie nie było krztyny oskarżenia, ale Howgan poczuła się jak pod ostrzałem.
         Wiedziała, że zdradziła Albusa. To tylko mały pocałunek… ale nie powinna tego robić.
         - Wiem, że nie … - przygryzła wargę, nie wiedziała, co chciała powiedzieć. – Sama nie wiem. Spojrzałam w jego stalowe oczy i tak jakoś… Jak ja mogłam to robić Alowi. – Czuła łzy piekące pod powiekami.
         - Arri nie zadręczaj się, Albus się nigdy o tym nie dowie – chciała ją pocieszyć Rose.
         - Czyli ma go okłamywać?! – zapytała ze złością dziewczyna.
         - Nie okłamywać, ale nie mówić mu prawdy – rudowłosa wiedziała, że to nie jest najlepsze ( nie jest nawet dobre) rozwiązanie, ale nie umiała wymyślić nic innego. Związki nie były jej mocną stronę.
         - Przecież to, to samo! – krzyknęła Arri podrywając się gwałtownie z podłogi.- Ty nic nie rozumiesz! Jak mogłam być taka głupia, przecież ty nigdy nie miałaś chłopaka, nie wiesz jak to jest, jak bardzo serce potrafi bolec!!!
         Rose poczuła się dotknięta tymi słowami.
         - To, że nie puszczam się na prawo i lewo, nie znaczy, że nie umiem kochać! – wykrzyknęła Rose ze złością.
         Arrisona prychnęła i ze łzami w oczach pobiegła w stronę oświetlonych wielkich wrót zamku. Rudowłosa była zła na siebie. Dziewczyna jej ufała i chciała wsparcia…
         - Cholera – mruknęła Rose, kopiąc kępę zżółkłej trawy.

****

Zaczęło padać. Stał pod trybunami. Co chwila spoglądał na zegarek. Tik Tak. Tik Tak. Kolejna sekunda. Jeszcze 58… 57… 56.
Miał mokre włosy. Brązowe kosmyki przykleiły mu się do skroni. Cholerny deszcz – pomyślał sobie. Przez równo godzinę układał włosy, tworząc idealny nieład, a teraz zwisały smutno mokre od deszczu.
Tak! To już teraz. 17.00, ani sekundy mniej, czy więcej.
Pośród deszczu poczuł zapach lawendy. Serce zabiło mu mocniej, wiedział, że za chwilę ją zobaczy.
Różowy. Plama intensywnego koloru, pośród szarości wieczoru. Serce waliło mu tak głośno, iż był pewien, że dziewczyna słyszy je pomimo szumu deszczu.
Oblizał spierzchnięte wargi. Po raz pierwszy denerwował się przed spotkaniem z dziewczyną. Zazwyczaj wystarczyło, że się uśmiechnął lub mrugną, a wszystkie blond lale mdlały na jego widok.
         Ta była jednak inna. Czuł, że musi o nią walczyć. I to najbardziej go w niej pociągało. (No wiecie, facet nie doceni zdobyczy, jeżeli przyjdzie mu zbyt łatwo). Nie wystarczało być, trzeba działać, trzeba do niej podejść, bo sama nie rzuci mu się do stup.
         Zaczął iść do przodu, nie zważając na deszcz, który zdawał się jeszcze wzmóc na sile. Boisko stało się grząskie, buty zapadały mu się w błocie.
         Różowowłosa szła, a raczej sunęła do niego. Wyglądała jakby wcale nie dotykała ziemi. Ona również była mokra, różowe pasma przykleiły jej się do skroni. Dziewczyna ociekała wodą, ale mimo tego uśmiechała się promiennie.
         - Witaj Jamesie Potter – powiedziała, a chłopak uświadomił sobie, że po raz pierwszy słyszy jej głos. Był dość wysoki i melodyjny. Brzmiał on, jak muzyka wygrywana na dzwoneczkach.
         - Cześć – odparł po chwili.
         Różowowłosa się zaśmiała.
         James odzyskał swój normalny sposób bycia, ale krępował się przy niej, bo wiedział, że swoimi zwykłymi zagrywkami jej nie zaimponuje.
         - Jesteś z Gryffindoru – zauważył, wskazując godło na jej szacie.
         Wiele fanek Jamesa pochodziło z innych domów, więc chłopak zdziwił się, że dziewczyna jest Gryfonka. Nigdy wcześniej (czytaj: w poprzednich latach) nie widział jej w pokoju wspólnym, na korytarzy, czy gdziekolwiek indziej, a chyba zapamiętałby tak niecodzienny kolor włosów.
         Dziewczyna spojrzała w dół. Z lewej strony w okolicach piersi widniał wyszyty lew otoczony czerwienią i złotem. Uśmiechnęła się i odgarnęła mokre włosy z twarzy.
         - Ty znasz moje imię, ale ja nie znam twojego. To trochę nie fair, nie uważasz? – powiedział cicho James, przechylając głowę w zamyśleniu.
         Różowowłosa spuściła wzrok.
         - Nie mogę – powiedziała, wpatrując się w swoje ubłocone buty.
         James wyciągnął dłoń i delikatnie odgarnął jej kosmyki z twarzy.
- Dlaczego? – zapytał, zakładając jej różowe pasmo za ucho.
         Musnął opuszkami palców policzek dziewczyny. Miała aksamitną skórę, delikatną jak płatek róży.
         Gryfonka uniosła spojrzenie na twarz chłopaka. Nie uśmiechała się. Bała się wyjawić prawdy, ale również nie chciała okłamywać Jamesa.
         - Przepraszam – westchnęła. – Źle byś o mnie pomyślał. Moja rodzina cieszy się złą sławą, zwłaszcza, w niektórych kręgach. – znów spuściła wzrok.
         Brunet poczuł ucisk w żołądku. Co ukrywała? Kim ona jest? Teraz jeszcze bardziej chciał odkryć jej imię. Pociągały go tajemnice, zwłaszcza te najpilniej strzeżone. Zawsze lubił zagadki.
         - Możesz mówić mi Jean – zaproponowała nieśmiało.
         James kiwnął głową, chociaż wiedział, że nie jest to jej prawdziwe imię. Jego myśli przybrały odcień fioletowo- niebieski z przebłyskami srebra. Była to dziwna mieszanina, ale w niczym nie przypominała ciepłego odcienia różu, jaki towarzyszył rozmyślaniom o dziewczynie. Wiedziała, że na razie nie może liczyć na nic więcej, ale przynajmniej wiedziała jak ma się do niej zwracać.
         Jean wspięła się na palce i pocałowała Jamesa prosto w usta. Czuł bijące od niej ciepło, mimo okropnej pogody. Jego świat rozbłysnął pięknym, malinowym odcieniem różu. Czuł się najszczęśliwszy na świecie.
         W jednej chwili powrócił do szarej rzeczywistości. Dziewczyna zniknęła, jakby rozpłynęła się w powietrzu.
         James został sam pośród deszczu i mroku.







niedziela, 18 października 2015

Rozdział 8




W końcu wracam. Mam nadzieję, że się n mnie nie gniewacie za tą zwłokę. Nie wiedziałam jak dokończyć rozdział. Myślę, że tak jest dobrze. Przekonajcie się sami :)



 To był tylko przelotny pocałunek, ale Arri poczuła ciepło w sercu. Gdy odsunęła się od blondyna. Ten miał na twarzy wyraz bezgranicznego zakłopotania, a jego policzki były zarumienione. Był to tylko ulotny stan, bo w jednej chwili wrócił jego idiotyczny uśmiech. Uniósł brwi, przyglądając się Arri od stóp do głów.
- No no, Howgan. Nie wiedziałem, że tak dobrze całujesz. Muszę cię jednak zmartwić, nie jesteś w moim typie – pokręcił głową, a jego jasne włosy wysunęły się z kucyka związanego na karku.
Arrisona uderzyła go otwartą dłonią w twarz i pobiegła w tylko sobie znanym kierunku.
Scorpius, bardziej ze udziwnia niż z bólu, złapała się za policzek. Jeszcze żadna dziewczyna nigdy go nie uderzyła, mimo tego uśmiechnął się. Wszedł do Wielkiej Sali, bo to właśnie u jej drzwi rozegrała się ta mała scenka.


***


Albus drżał z zimna, mimo, że leżał zagrzebany w puchowej pościeli. Próbował zasnąć, ale sen nie chciała do niego przyjść. Nie miał siły uchylić powiek, więc trwał między snem, a jawą. Niezdolny do życia. Nie miał pojęcia, jak znalazł się na tym cholernym, zagrzybionym korytarzu i czego tam w ogóle szukał.
W jego myślach wciąż pojawiała się twarz Severusa Snape’a z nikłym uśmiechem na bladych wargach. Czyli z Arri wszystko będzie ok. – ta myśl pojawiła się znienacka w jego głowie, nie wiedział skąd. Miał nadzieję, że będzie to prawda.
Wzdrygnął się, gdy pośród ciszy rozległo się trzaśnięcie. Nie mógł się zmusić do otwarcia oczu i sprawdzenia, kto zaszczycił go odwiedzinami. Miał nadzieję, że to jeden z mieszkańców dormitorium, czegoś zapomniał, bo nie był w humorze na wysłuchiwaniu czyjegoś marudzenia. Niestety mylił się.
- Panie Potter! – rozległ się zachrypnięty głos. Należał do osoby, której teraz najbardziej chciał uniknąć. – Proszę nie udawać, że pan śpi. Panie Potter mówię do pana – pielęgniarka nie dawała za wygraną. W końcu, brutalnie zdarła z niego kołdrę.
Chłopak chcąc, nie chcąc, musiał dać jakiś znak życia.
Powoli, rozchylił jedną powiekę. Spojrzał na panią Pomfrey zmrużonym zielonym okiem.
Kobieta miała rozczochrane włosy i zaczerwienione oczy. Wyglądała na rozzłoszczoną, ale mimo to jej głos był spokojny.
- Panie Potter, czy powie mi pan, co tutaj robi? – zapytała słodko, zbyt słodko.
Albus poczuł, że jego gardło jest jak papier ścierny. Próbował odchrząknąć.
- Próbuję spać – wychrypiał, siląc się by nie zabrzmiało to niegrzecznie. Chciał po prostu troszeczkę spokoju.
Pielęgniarka się uśmiechnęła.
- Bardzo zabawne, panie Potter. Wie pan, co ja przez pana przeszłam?! – Już nie udawała spokoju. – Mogłam zostać zwolniona, bo panu zachciało się spacerować po nocy!
- Ja naprawdę chciałbym się przespać – mruknął Albus, a nieznośne pieczenie w gardle przybrało na sile. – Mogłaby mi pani przynieść szklankę soku dyniowego?  - chłopak zdawała sobie sprawę, że to było bezczelne, ale nie miał siły się tym przejmować.
Pielęgniarka otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła. Zrezygnowana rzuciła kołdrę na podłogę i wyszła z dormitorium z wyrazem oburzenia na bladej twarzy.
Drzwi nie zdążyły się za nią zamknąć, a Albus już pogrążył się we śnie.

****

Już miał się zabrać za jedzenie, gdy spostrzegł na swoim talerzu małą białą karteczkę. Podniósł ją zaciekawiony. Papier pachniał lawendą. Znał ten zapach, ale nie mógł sobie przypomnieć skąd. Chciał przeczytać liścik od razu, ale po chwili zastanowienia, postanowił nie otwierać go pod czujnym okiem fanek, które śledziły każdy jego krok.
Rozejrzał się dookoła stołu gryfonów. Wszyscy byli zajęci śniadaniem. Brakowało jednak jednej osoby. Tej, którą, James, najbardziej chciał teraz widzieć. Różowowłosa nie pojawiła się w Wielkiej Sali w czasie trwania posiłku.
Chłopak był rozkojarzony. Zjadł coś i wyszedł, odprowadzony przez wzrok blond włosych piękności. Musiał przyznać, że wszystkie były nad wyraz śliczne, ale nic poza tym. Idealne włosy, idealne twarze, idealne fryzury. Ale wyglądały jak odbite na ksero, James nie darzył ich żadnym uczuciem. Nie znał nawet ich imion.
One po prostu były, istniały. Całymi dniami towarzyszyły mu na każdym kroku. Czasami to było męczące. Nie ważne z iloma z nich skończył w łóżku, żadne nie była idealna, a może wszystkie były zbyt dobre. James nie chciał kogoś, kto byłby w niego ślepo zapatrzony, chciał… chciał….
W jego umyśle pojawił się róż. Chłopak dobrze znał ten odcień. Widywał go dość często pośród wszechobecnego, tlenionego blondu. Tylko tego koloru wypatrywał teraz na korytarzy, ale nigdzie go nie dostrzegł.
Postanowił wrócić do dormitorium, bo potrzebował książek na zaklęcia.
Przepchnął się przez tłum uczniów spieszących na lekcje, wciąż bacznie wypatrują jakiegokolwiek śladu różu. Dotarł do dormitorium, o mało co zgnieciony przez ludzi cisnących się na schodach. W pokoju wspólnym minął kilku uczniów ze swojego roku, ale nawet się na nich nie obejrzał, chciał znaleźć się jak najszybciej w sypialni.
Miał szczęście, w dormitorium nikogo nie było. Usiadł na łóżku, które zaskrzypiało z oburzeniem. Wyjął z kieszeni małą karteczkę. Nie rozpoznał pisma, ale z pergaminu wciąż unosił się nikły zapach lawendy. Nagle jego myśli, znów przybrały różowy kolor. Już wiedział, kto napisał liścik.
Przeczytał te kilka słów, smakując każde z osobna. ( Gdy każde słowa brzmią jak poezja to już miłość, prawda? Chyba tak, jednak James nie miał o tym pojęcia)

17.00
dzisiaj
boisko do Quidditcha.

Liścik nie był podpisany literami, ale zapach lawendy był wyraźniejszym znakiem niż imię i nazwisko.

****

Miała łzy w oczach. Nie ze smutku, bardziej ze złości na samą siebie. Nie mogła zrozumieć, dlaczego to zrobiła. Skrzywiła się i wytarła usta wierzchem dłoni. Nadal czuła dotyk miękkich warg blondyna na swoich ustach. Chciała jak najszybciej wymazać z umysłu wspomnienie tego pocałunku.
Najbardziej przerażał ją fakt, że to jej się podobało. To był tylko przelotny kontakt. Szybki pocałunek. Jednak w sercu nadal czuła dziwne ciepło. Próbowała sobie wmówić, że to dzięki wiadomości, że z Albusem wszystko w porządku. Widziała, że to nie prawda.
Chciała porozmawiać z kimś o tym, ale bała się, że Al się o wszystkim dowie.
Siedziała w najciemniejszym kącie biblioteki i łkała cicho.

****
Howgan dobrze całuje – pomyślał siadając przy stole. – Albus wiedział, którą wybrać. Scorpius uśmiechnął się w zamyśleniu. Sięgnął po sok dyniowy, wciąż rozpamiętując scenę sprzed paru minut.
Był… zadowolony, ale nic poza tym. Aksamitne usta Arrisony, na jego wargach. Jej serce bijące szybko obok jego serca. Tylko przez sekundę. To było miłe, ale tylko to czuł, gdy przypominał sobie pocałunek. Przyjemność…
Pocałunek jak każdy inny. One zazwyczaj były miłe, ale rzadko czuło się rosnący żar w sercu. Miłość. Namiętność. Bliskość tej jedynej osoby.
Scorpius nigdy tego nie doświadczył. (Pewnie zastanawiałeś się – albo nie – czy Malfoy miał jakąś dziewczynę, owszem miał i to nie jedną. No, jak już to sobie wyjaśniliśmy to powróćmy do nieszczęsnego blondyna.)
Nikogo nie darzył uczuciem większym od przyjaźni i był pewnie, że go nigdy nikt nie darzył miłością. Jakkolwiek to zabrzmi, dziewczyny były dla niego tylko rozrywką.
Nie angażował się. Nie czuł takiej potrzeby, nie pociągało go to. Nie kochał i nie chciał tego uczucia.
Jednak niedawno coś sobie uświadomił…

sobota, 1 sierpnia 2015

Rozdział 7


         Może nie jest tak szybko, jak myślałam, ale i tak nieźle poszło. Długość jest średnia, ale nie miałam pomysłu.  Mam  nadzieję, że wam się spodoba.
Miłego czytania.

Otworzył oczy. W pomieszczeniu panowała zupełna ciemność. Podniósł się na łokciach. Mrużył oczy by dojrzeć chociaż kontury przedmiotów. Zasłony wysokich oknach były zaciągnięte, a do środka nie docierało światło księżyca.
         Wymacał na stoliku swoją różdżkę.
         - Lumos – szepną, a koniec jego różdżki zatlił się białym światłem.
Rozejrzał się po sali.  Z tego, co udało mu się zobaczyć był zupełnie sam. Nawet pani Pomfrey udała się do swojej komnaty.
Ostrożnie wstał z łóżka. Czuł się bardzo słabo. Cały czas przytrzymywał się stolika nocnego, rozglądając się w poszukiwaniu swoich butów. Ze zdziwieniem spostrzegł, że nigdzie ich nie ma. Odkrył również, iż ma na sobie jedynie podkoszulek i bokserki.
Strój nie przeszkodził mu w opuszczeniu skrzydła szpitalnego. Był pewien, że pochoruje się od chodzenia boso po kamiennej posadzce, jednak teraz było to nie ważne.  Chciał jak najszybciej odnaleźć Arrisonę, bo tylko przy niej czuł się bezpiecznie.
Po ciemku z trudem dotarł do lochów- nie chciał by ktokolwiek go zauważył, dlatego chował światło jak tylko mógł.
Już miał wejść do pokoju wspólnego, gdy dostrzegł jakąś lśniącą postać parę metrów od siebie. Zamarł w bezruch. Mógłby to być buch, ale osoba wyraźnie stąpała po ziemi, a jej kroki odbijały się echem od ścian.
- Brawo, Potter – usłyszał znajomy głos, ale nie mógł przypomnieć sobie do kogo należy.
Albus głośno wciągnął powietrze. Postać była już  na tyle blisko niego, że rozpoznał w niej Severusa Snape’a. Tego samego młodzieńca, który przyśnił mu się jakiś czas temu.
- Udało ci się odkręcić sprawę z Arrisoną, jestem z ciebie dumny – Jego głos był jakby w głowie chłopaka, nie docierał do jego uszu, lecz bezpośrednio do mózgu.
- Chcesz mi w czymś jeszcze pomóc? – zapytał Albus, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę, bo czuł już kłujące zimno w całym ciele.
Dopiero teraz dotarło do niego, że odzyskał głos. Odchrząknął głośno, bolało go gardło.
- Będę miał na ciebie oko – powiedział Snape, rozpływając się w ciemności.
Albus dostrzegł, że jego różdżka zgasła. Poczuł się bardzo senny. Nie mógł przypomnieć sobie zaklęcia… w sumie żadnego zaklęcia.
Osunął się po ścianie, nie czuł zimna kamiennej posadzki. Po prostu chciał zasnąć.


***


- Jak się czujesz kochaneczku? – zapytała pani Pomfrey, odsłaniając parawan wokół łóżka Albusa.
Z przerażeniem zauważyła, zadziwiający brak pacjenta. Podczas całego okresu jej pracy tutaj, nigdy nie zgubiła podopiecznego.
Bała się zgłosić tego pani dyrektor. A co jeśli ta podważy jej kompetencje i postanowi ją wydalić z pracy?
Z sercem walącym jak młotem, przeszukała skrzydło szpitalne raz, drugi, a potem trzeci, ale nigdzie nie znalazła zaginionego Pottera. W przypływie rozpaczy, spróbowała nawet zaklęcia Accio, ale z marnym skutkiem, bo jak wszystkim wiadomo, nie działa ono na ludzi.
Ze łzami w oczach postanowiła udać się do profesor McGonagall.


***


Scorpius właśnie wychodził na śniadanie, gdy dostrzegł coś dziwnego w ciemnym kącie korytarza. Ostrożnie ruszył w tamtą stronę.
Ze zdziwieniem odkrył, że na kamiennej posadzce leż Albus. Miał na sobie jedynie bokserki i podkoszulkę. Blondyn najpierw zdziwił się, a później przestraszył. Al mógł leżeć tutaj przez całą noc i na pewno przemarzł.
Scorpius potrząsnął go za ramię.
- Albus? – zapytał niepewnie, pochylając się nad przyjacielem.
Chłopak poruszył się i otworzył oczy. Miał zarumienione policzki i rozczochrane włosy. Ziewnął i spojrzał na Scorpa ze zdziwieniem.
- Co chcesz? – zapytał.
Blondyn wytrzeszczył oczy.
- Co chcę?!- zdziwił się. – Znalazłem cię śpiącego na korytarzu, w samej bieliźnie i ty mnie się pytasz co chcę?!
Albus zdawał się w jednej chwili obudzić. Zerwał się na równe nogi i zachwiał się, chwytając ściany.
- Na Merlina – mruknął pod nosem.
Scorpius rozpiął swoją szatę i okrył nią przyjaciela. Chłopak zmarszczył brwi.
- Co ty robisz? – zdziwił się, ale nie powstrzymywał blondyna.
- Po pierwsze, zmarznąłeś, śpiąc na ziemi, po drugie, jesteś półnagi – wyjaśnił, chwytając go za rękę. – A teraz idziesz ze mną do dormitorium.
Albus chcąc nie chcąc, dał zaprowadzić się do sypialni. Chłopak mimowolnie szczękał zębami.
- Teraz może mi wyjaśnisz, co robiłeś na posadzce? – zapytał blondyn, siadając na brzegu łóżka.
Al wzruszył ramionami, nie mógł sobie przypomnieć, po co opuścił skrzydło szpitalne. Pamiętał tylko młodą twarz Severusa Snape’a.
Scorpius westchnął, kręcąc głową.
- Ja idę na śniadanie, a ty masz tu zostać, rozumiesz?
Albus pokiwał głową i zagrzebał się głębiej w ciepłą pościel.
Blondyn spojrzał na niego z uśmiechem i wyszedł z pokoju.


***


Arri właśnie zmierzała do Wielkiej Sali. Była zmęczona i wszystko ją bolało. Nie mogła spać przez całą noc. Siedziała w oknie i gapiła się w bezgwiezdne  niebo. Bardzo martwiła się o Albusa. Chciała odwiedzić go zaraz po śniadaniu.
- Panienko Howgan! – ktoś ją wołał.
Dostrzegła pielęgniarkę, biegnąc przez korytarz. Miała rozwiane włosy i zmartwionym spojrzeniem. W Arrisonie serce zamarło. Czuła, że stało się coś złego.
- Panienko Howgan, czy panienka widziała … - pani Pomfrey dyszała głośno – pana Pottera?
         Dziewczyna głośno wciągnęła powietrze. W jej oczach zaszkliły się łzy, ale starała się je powstrzymać.
         Pokręciła głową, bo nie była w stanie wydobyć z siebie głosu.
Pielęgniarka przeczesała nerwowo włosy ręką. Drżała ze zdenerwowania.
         - W-wieczorem, był… był w łóżku. Widziałam go, gdy wychodziłam do swojej sypialni – głos jej się trząsł. – Rano już g-go nie było… zniknąłłłł- załkała głośno.
         Arri po raz pierwszy widziała, roztrzęsioną panią Pomfrey. Ta kobieta zawsze była ostoją spokoju, a teraz zapłakana i drżąca, biegała po Hogwarcie w poszukiwaniu niesfornego ucznia.
         - Cześć, Howgan! – usłyszała za plecami głos Scorpiusa.
Dziewczyna odwróciła się gwałtownie, o mało co uderzając blondyna. Zachwiała się na nogach, ale Scorp złapał ja w ostatniej chwili, uśmiechając się szelmowsko.
         - Co się szczerzysz? – zapytała Arri, wyplątując się z jego ramion.
Blondyn wzruszył ramionami.
- Mam dobry humor. To zakazane? – uniósł brwi.
Dziewczyna szybko starła łzy z policzków i poprawiła szatę. Scorpius popatrzył ze zdziwieniem na pielęgniarkę, jakby po raz pierwszy w życiu ją widział. Zmrużył oczy i zapytał.
- Coś się stało?
- Pan P-potter zniknął – wyszeptał kobieta.
Blondyn uśmiechnął się szerzej. Pani Pomfrey i Arri popatrzyły się na niego, jak na idiotę.
- Al jest w dormitorium – wyjaśnił, rozbawiony całą sytuacją. – Znalazłem go rano na korytarzu.
Pielęgniarka odetchnęła z ulgą i pobiegła korytarzem w stronę lochów. Arrisona rzuciła się na szyję blondynowi i pocałowała go prosto w usta.