poniedziałek, 18 maja 2015

Rozdział 5

Bożę jak dawno nic nie było... sorki, było źle, ale nie chcę o tym mówić. Teraz jest w miarę dobrze i cieszcie się rozdziałem.




                - Albus… kocham cię… jesteś …- powtarzała bardzo cicho –
Gdy cię ujrzałam, to się zakochałam
me serce biło jak szalone, było tylko Twoje.
Ty jednak go nie chciałeś, odejść mi kazałeś.
Sama w kącie stałam, zapaść się pod ziemię chciałam – śpiewała najnowszy hit Zaczarowanych. –  Znalazł mnie on, ten jeden… - głos jej drżał. – Wiem, że nie umiem śpiewać – po jej policzkach płynęły łzy.
            Każda sekunda dłużyła się niemiłosiernie.  Łzy spływały jej powoli po policzkach. Patrzyła na nieruchomą twarz Ala. Jego świszczący oddech brzmiał bardzo głośno w otaczającej ich ciszy. Arri płakała w głos.
            - Wiem, że przeze mnie sobie… robiłeś krzywdę… - Nie umiała poukładać myśli. – To moja wina… - trzęsącą się dłonią sięgnęła po rękę Ala.
            - Nie… - usłyszała cichy szept. – Nie powinienem…
            Dziewczyna gwałtownie wciągnęła powietrze. Spojrzała wielkimi, zatroskanymi oczami na chłopaka.
            - Albus… - jej głos był prawie niesłyszalny. – Proszę cię, spójrz na mnie…
            Brunet z trudem otworzył oczy. Ich piękna zielona barwa kryła się jakby za mlecznobiałą mgłą. Arri położyła mu dłoń na policzku. Nie umiała powstrzymać łez, płynących niczym potok.
            - Nie umieram… - wyszeptał, uśmiechając się nieznacznie – jeszcze…
            Arri otarła łzy ze swoich policzków.  Pochyliła się i pocałowała Albusa.
W tej chwili usłyszała Rose wspinającą się na schody.
            - No super… ja się tu denerwuję, a wy się całujecie – pokręciła głową. – Nie znalazłam pani Pomfrey, ale możemy iść do skrzydła szpitalnego i tam poczekać.
            Arri chciała, podnieść Albusa, ale on pokręcił głową i spróbował wstać samodzielnie. Zachwiał się i upadł na kolana. Kręciło mu się w głowie i nie mógł złapać oddechu. Rose wyglądała na zmartwioną.
            Mimo protestów Ala, pomogły mu wstać. Chłopak nie miał siły ustać na nogach.
            Rose nie miała pojęcia, jak udało im się zejść w trójkę po stromych schodach, prowadzących na wierzę. Wiedziała, tylko, że są już na dole i pozostało im do przemierzania kilka korytarzy. Zdziwiło ją, że nie spotkali żywej dusz, tylko z kilku klas dochodziły odgłosy zwyczajnych porannych lekcji.
            - Al, proszę nie zamykaj oczu, mów do mnie… - Arri cały czas mówiła do Albusa, a ten mamrotał coś pod nosem w odpowiedzi.
            Doszli do skrzydła szpitalnego. W pomieszczeniu było pusto. Pod ścianami stały w równych odstępach metalowe łóżka z śnieżnobiałą pościelą. Pomogły Albusowi usiąść na jednym z nich. Chłopak był blady jak ściana. Miał sine worki pod oczami i zapadnięte policzki.
            Arri usiadła na skraju łóżka, koło Albusa. Brunet oparł się o jej ramię, dziewczyna objęła go. Czuła wszystkie jego kości, był przeraźliwie chudy. Rose wyszła na korytarz. Arrisona spojrzała na chłopaka. Miała zamknięte oczy, a po jego policzkach spływały łzy. Dziewczyna miała ochotę rozpłakać się razem z nim. Ledwo powstrzymywała łzy. Obiecało sobie nie płakać.
            - Al, kochanie… dlaczego sobie to robisz?- zapytała.
            Chłopak momentalnie zerwał się z miejsca i stanął na równe nogi.
            - To moje życie! Mój wybór, więc nie mów mi, co mam robić. Nie wpierdalaj się w moje ży…- nagle upadł na podłogę, przerywając w pół słowa.
            Arri spojrzała na niego z przerażeniem. Uklęknęła obok chłopaka i delikatnie potrząsnęła go za ramię. Bez reakcji. Oddychał. Żył. Dziewczyna poczuła łzy na swoich policzkach, nie umiała ich powstrzymać. Otarła je skrajem rękawa, ale one wciąż płynęły. Nie umiała wydusić z siebie słowa. Przytuliła Albusa i kołysała się w rytmie uderzeń jego serca.
            Do Sali wpadła zziajana Rose. Arri podniosła gwałtownie głowę, aż poczuła nieprzyjemne mrowienie w karku. Za dziewczyną do Sali wbiegła pielęgniarka, a za nią dwóch chłopaków ubranych stroje do Qudditcha, niosący nosze. Na nich leżała jakaś ciemnoskóra dziewczyna, cały czas jęczała.
            - Połóżcie ją tam, na ostatnim łóżku – powiedziała pielęgniarka.
            Zatrzymała się koło Rosie, która z trudem łapała oddech.
            - Gdzie on jest?- zapytała miłym acz stanowczym głosem.
            - Tutaj – szepnęła Arrisona.
            Pani Pomfrey wytrzeszczyła oczy, spoglądając na chłopaka leżącego na podłodze w objęciach Arri.



***

            W sumie, po co marnować wymiotni na taką głupotę? Nie lepiej po prostu zostać w pokoju… - jak pomyślał, tak też zrobił. Nie obchodziło go, że bo jego dormitorium tuła się półnaga i niezbyt ładna dziewczyna, a jego współlokatorzy na pewno już wstali. Zakrył się kołdrą do czubek głowy i tak zamierzał spędzić ten dzień.
            Niestety w łóżku jest strasznie nudno. James kręcił się, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. W końcu wylądował na  podłodze. Głowa bolała go jeszcze bardziej. Spojrzał na zegarek stojący na szafce nocnej. Dopiero dziewiąta. Trzeba jakoś zabić czas. I ten okropny ból głowy.
            Ostrożnie wstał z łóżka. To był błąd. Zakręcił mu się w głowie, poczuł mdłości. Usiadł. Cholerny kac. Co oni mi dali? – pomyślał, bo jeszcze nigdy się tak nie czuł. Opadł powrotem na poduszki. Zamknął oczy. Zobaczył miłą twarz okoloną różowymi włosami. Zdawała mu się skądś znajoma. Możliwe, że to jedna z dziewczyn, które piszczą na jego widok. Tak jednak, była inna. Jej oczy, nie wyrażały dzikiego uwielbienia… tylko zachwyt.

***

            Było ciemno. Bardzo ciemno. Słyszał głos. Słowa. Może myśli?
Imię. Albus.
            Znał to słowo. Znał ten głos.  Kochał osobę, która to mówiła.
Chciał ją przytulić. Spojrzeć w szaro-niebieskie oczy. Powiedzieć dwa słowa
            - Kocham cię – to nie była myśl. Złudzenie. Niejasna wizja. To było słowo. Wypowiedziane na głos litery.
            Chciał otworzyć czy. Zobaczyć jej twarz. Dotknąć gładkiej skóry.
            - Albus! – poczuł, że ktoś go dotyka. Delikatny, lekki uścisk.
            Otworzył oczy. Zobaczył jej twarz. Była smutna.
            Chciał jej powiedzieć, żeby nie płakała, ale nie mógł wydusić ani słowa. Poruszał ustami, ale głos uwiązł mu w gardle. Westchnął.
 - Pani Pomfrey, on nie może mówić – ten głos również znał. Byłą niczym czysta, niezmącona woda.
             Z trudem uniósł się na łokciach. Miał ochotę krzyczeć, ale na chęciach się skończyło, nie mógł nawet szeptać. Tak jakby, ktoś zmienił jego struny głosowe w kamień. Uderzył pięścią w łóżko. Kręciło mu się w głowie.
            - Al! - krzyknęła Arri, gdy ten poderwał się gwałtownie z łóżka.
Stanął na równe nogi. Zaczął żywo gestykulować rękami.
            - Panie Potter, proszę usiąść – powiedziała pielęgniarka.
Chłopak nie zamierzał jej słuchać. Spojrzał na Arrisonę. Zdawała się zagubiona.
Podszedł do niej spokojnie. Przytulił, pocałował. Usiadł spokojnie na białym łóżku. Było mu niedobrze. Był blady jak ściana.
            Chciał wygonić stąd wszystkich. Machnął ręką, ale chyba nie zrozumieli. Opadł zrezygnowany na poduszkę. Łóżko zaskrzypiało. Chciał żeby wszyscy zostawili go w spokoju.
            - Dobrze, dobrze… tak kochane, możecie już iść. Ja się nim zajmę – mamrotała pielęgniarka, szukając czegoś w kieszeniach fartucha.
            Dziewczyny spojrzały na siebie niepewnie. Arri pocałowała Albusa i wyszła z Sali, Rose podążyła za nią.

2 komentarze:

  1. Kocham twój styl pisania ❤
    Lubię Albusika, ale czekam na Jamesa 😘
    Talent poziom hard😘😘😘

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialny rodział!Jak zwykle z resztą!Piszesz świetnie i oby tak dalej!

    OdpowiedzUsuń