sobota, 28 lutego 2015

Rozdział 4




 Druga niespodzianka czeka na was pod tym rozdziałem :)
Tylko proszę przeczytajcie rozdział, a potem zobaczcie niespodziankę.

Zostaw po sobie ślad ...


 ***

Oślepiło go jasne światło. Zmrużył oczy. Był w swoim dormitorium. Lampy świeciły zielonkawym światłem.  Na łóżku obok niego siedziała Rose. Miała podbite oko. Uśmiechnęła się promiennie, gdy zobaczyła, że Al nie śpi.
Chłopak podniósł się gwałtownie na łokciach.
- Kto ci to zrobił?!- zapytał wojowniczo, zachrypniętym głosem.
Dziewczyna mimowolnie dotknęła wielkiego siniaka.
- To nic takiego – mruknęła – To niechcący – dodała szybko, widząc zaniepokojone oczy Albusa. – Dostałam wieczorem na treningu. Zaraz pójdę do pani Pomfrey po twoje lekarstwo, ona zajmie się siniakiem – wytłumaczyła, wstając z łóżka.
- Która godzina?-  zapytał z przerażeniem.
- Koło siódmej, a co? – zdziwiła się Rose.
- Arri! – wrzasnął chłopak, wyskakując z łóżka.
Zachwiał się na nogach.
- Wracaj do łóżka! – krzyknęła na niego Rose.
Chłopak jej nie słuchał. Wziął swoje ubrania i pobiegł do łazienki. Wziął szybki prysznic i się przebrał.  Ułożył, a raczej jeszcze bardziej rozczochrał włosy. Umył zęby. Cały czas kręciło mu się w głowie, ale nie przejmował się tym, tak samo jak uporczywym pukaniem do drzwi.
- Al nigdzie nie idziesz! -  wrzeszczała Rose.- Masz odpoczywać! – krzyczała wściekła na kuzyna.
- Muszę spotkać się z Arrisoną!- odkrzyknął jej Albus.
- Idę do skrzydła szpitalnego. Wracam za 5 minut!  Masz tu zostać! Bo inaczej użyję na tobie levikorpus i będziesz dyndał pod sufitem! – powiedziała dziewczyna, trzaskając drzwiami.
Po kilku minutach Albus wyszedł z łazienki. Pokój był pusty. Chłopak westchnął i wyszedł do salonu. Tylko kilka osób siedziało na fotelach przy kominku. Nie było tam Arrisony.
Albus poczuł się zawiedziony. Miał nadzieję, że dziewczyna będzie na niego czekać, ale w końcu nie mogła całej nocy siedzieć w pokoju wspólnym.
Chciał z nią porozmawiać, ale bał się popełnić błędu. Wystarczyło, że powie jedno nieodpowiednie słowo i może wszystko zaprzepaścić.
Przypomniał sobie, że musi iść na wierzę astronomiczną. Teraz na korytarzach nie powinno być tłumów – pomyślał wychodząc z pokoju wspólnego.
Miał rację. Przemierzając ciemne korytarze lochów nie spotkał nikogo. Dopiero w Sali wejściowej dostrzegł kilka dziewczyn z Huffelpuffu. Przeszły koło niego chichocząc. Gdy zniknęły w Wielkiej Sali, puścił się biegiem. Dotarł do krętych schodów prowadzących na wieżę astronomiczną. Wspiął się zdyszany na samą górę. Podniósł klapę w podłodze i zajrzał na podest. Ktoś stał przy balustradzie. Długie, kasztanowe włosy sięgały jej prawie do pasa.
Odwróciła się powoli, zaalarmowana hałasem.
Al o mało, co nie spadł ze schodów.
- Arri??!!- wykrztusił.
Wszedł na podest. Bał się jednak zbliżyć do dziewczyny, by nie okazała się figlem płatanym mu przez chorą wyobraźnię.
Arrisona nic nie mówiła, patrzyła na niego smutnymi oczami w kolorze wzburzonej wody. W jej dłoni lśnił kawałek metalu.
Al wykonał jeden chwiejny krok w jej stronę, ale ona stała w miejscu. Wyciągnęła do niego rękę. Wewnętrzną stroną nadgarstka do góry.
Małe, krwawiące serduszko z wpisaną po środku literą „A”.
Albus przygryzł wargę. W mgnieniu oka znalazł się przy niej. Wziął ją w ramiona. Arrisona wtuliła się w jego pierś. Stali tak kilka minut, a może całą wieczność. Ona płakała. On głaskał ją po włosach.
- Albus…- szepnęła w jego bluzę.
Chłopak nie mógł wydobyć z siebie głosu. Cały czas nie wierzył, że dziewczyna jest prawdziwa, bał się, że w każdej chwili może zniknąć niczym zjawa.
Arri spojrzała w zielone oczy Pottera. Nie wiedział, kiedy ich usta się spotkały. Pocałunek był delikatny, niepewny. Ich usta tak stęsknione siebie, na nowo się poznawały. Ich łzy mieszały się ze sobą.
Pocałunek stawał się coraz namiętniejszy. Ich serca znalazły wspólny rytm. Al  po raz pierwszy od długiego czasu poczuł się naprawdę bezpieczny, w objęciach ukochanej dziewczyny.
Odsunęli się od siebie zaledwie na cal. Obydwoje oddychali szybko. Na ich zarumienionych policzkach lśniły łzy.
- Arri, przepraszam… - powiedział Albus.
- Przestań – powiedziała odwracając wzrok. -  Nie… to ja powinnam przeprosić…- wyplątała się z jego uścisku i podeszłą do barierki. – Al… powinnam ci uwierzyć…, gdy próbowałeś mi to wszystko wyjaśnić… powinnam… ja słyszałam, co się z tobą dzieje, ale… ale … bałam się przyjść… bałam się porozmawiać… bałam się zrobić coś…
Urwała, bo Albus znów ją pocałował. Po chwili odsunął się i spojrzał jej prosto w oczy.
- Arrisono Howgan, kocham cię – powiedział i pocałował ją jak nigdy wcześniej.



Siedzieli oparci plecami o barierkę. Mieli zarumienione policzki.
- Al, co masz na ręce? – zapytała Arri, bawiąc się bandanką na nadgarstku chłopaka.
- Nic… - odparł szybko.
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Albus, ja ci pokazałam! – powiedziała ostro.
Chłopak westchnął i rozwiązał bandankę.
Zauważył, jak oczy Arri rozszerzyły się na widok wielu blizn. Przygryzła wargę. Chłopak podciągnął rękaw bluzy.  Dziewczyna gwałtownie wciągnęła powietrze.
Delikatnie dotknęła prawie zagojonej blizny ze swoim imieniem.
- Al…, dlaczego?- zdołała wykrztusić.
- Pomagało – mruknął, przytulając dziewczynę.
Arri usiadła na jego kolanach. Zaczęła kręcić na palcu kosmyk jego włosów.
- Ale nie będziesz już tego robić? – zapytała, spoglądając mu w oczy.
- Nie, teraz mam ciebie – odparł i uśmiechnął się do niej.
Wstał z Arri w ramionach. Zaczął tańczyć w rytmie walca. Dziewczyna się śmiała, ale po jej policzkach spływały łzy. Albus starł je delikatnie czubkami palców.
Zakręcił ją wokół własnej osi. Arri zamknęła oczy i szeroko się uśmiechnęła.
Nagle Albus upadł. Arri zatrzymała się w pół obrotu. Uklękła z przerażeniem przy chłopaku.
- Al? – potrząsnęła go za ramię. – Albus?! – Gos jej drżał.
Chłopak oddychał wolno i nierówno.
Arri myślała gorączkowo, co zrobić. Mogła tu siedzieć i krzyczeć najgłośniej jak umiała. I modlić się, żeby ktoś ją usłyszał. Niestety tutaj rzadko ktoś zaglądał.
Mogła też pobiec po pomoc, ale musiałaby zostawić tu Albusa.
Odetchnęła głęboko. Wstała i skierowała się do klapy w podłodze.  Otwarła ją. Dostrzegła rudą czuprynę.
- Rose?! – zdziwiła się.
- Arri, jest tu Albus?-  zapytała, spoglądając na bladą twarz dziewczyny.
Arri  zawahała się.
- Tak… - odparła. – On, zemdlał.
            Rose westchnęła, nie wydawała się zdenerwowana.
          - Zostań tu, a ja pójdę po panią Pomfrey – powiedziała i zniknęła na schodach.
            Arri podeszłą do Albusa. Uklękła koło niego. Położyła sobie jego głowę na kolanach i gładziła go po włosach.


***

            Obudził się z uczuciem, że coś go przygniata. Rozchylił leniwie powieki. Poczuł na twarzy łaskotanie. Czyjeś długie, ciemne włosy opadały mu na oczy.
            - Margaret, rusz się – mruknął jej do ucha.
            Dziewczyna ziewnęła. Wstała z łóżka, zataczając się na nogach. Miała na sobie jedynie t-shirt Jamesa.
            Chłopak westchnął i przewrócił się na drugi bok. Głowa strasznie go bolała i nie był pewien co zaszło między nim a Margaret. Ta dziewczyna w ogóle go nie pociągała. Był pewny, że wczoraj wypił trochę za dużo i to wszystko przez to.
            - Idź już – mruknął do dziewczyny, która odsłoniła grube zasłony na oknach.
- James – odpowiedziała sztucznym, słodkim głosem, przeciągając samogłoski. – Nie udawaj, że ci się nie podobam. Po tej cudownej nocy.  – Zatrzepotała, przedłużanymi rzęsami.
Margaret, byłą niezbyt ładną szatynką z piątego roku. Miała duże oczy koloru zgniłej zieleni. Jej wzrok zawsze wyrażał równe znudzenie. Lekko uchylone usta nie dodawały jej uroku.
            James nie miał pojęcia, dlaczego znalazł się w łóżku akurat z nią, a nie z jedną  z pięknych blondynek, które zawsze go otaczały, a których imion nawet  nie starał się zapamiętać.
            Rozległo się pukanie do drzwi. Chłopak spojrzał w tamtą stronę.
            - Lilka, jeśli to ty to się odwal, nie umówię cię z McLagenem! – krzyknął i przykrył głowę poduszką.
            - Lilly się we mnie kocha?! – dobiegł do niego zdziwiony głos Granda. – Nieważne… masz zadanie  z eliksirów?
            James zacisnął zęby i rzucił poduszką w drzwi.
            - Odwal się i tak ci nie dam odpisać! – krzyknął chłopak, podnosząc się z łóżka.
            Usłyszał jakieś mamrotanie za drzwiami i ciężkie kroki na schodach. Ten idiota myślał, że zostaniemy kumplami, po tym jak zdzielił mnie tłuczkiem na najważniejszym meczu w zeszłym sezonie i straciliśmy puchar – pomyślał ze złością.
            Nie miał siły iść na zajęcia. Przypomniał sobie o cukierkach ze sklepu wujka Georga. Miał jeszcze kilka wymiotek pomarańczowych w szafce nocnej.


****

Dobrze, przeczytaliście już rozdziałek, więc oto niespodzianka:

Tutaj macie moje nieudolne próby narysowania Albusika i Arrisony...




           































Bardzo tragicznie??

1 komentarz: