piątek, 13 lutego 2015

Rozdział 1




Pierwsze opowiadanko :) "Albusika wypadek z żyletką"
Napisałam to pod wpływem mojego beznadziejnego życia... 





Albus siedział na schodach ,które prowadziły na wierzę astronomiczną. Miał nadzieję, że nikt nie będzie go tu szukać. List od matki, słowa Jamesa, Arri …. To wszystko było dla niego za dużo. Przygryzł wargę, żeby powstrzymać łzy.  Z trudem przełknął ślinę…
Drżącą ręką wyjął z kieszeni małe zawiniątko. Zawahał się i rozejrzał, upewniając się czy na pewno jest sam. Nikogo nie zauważył. Rozwinął chusteczkę. Jego oczom ukazał się lśniący metal.
Serce waliło mu jak młot. Odłożył żyletkę na stopień koło siebie. Sięgną do brązowej bandanki, którą od dawna, codziennie zawiązywał na lewym nadgarstku. Rozwiązał ją jednym ruchem ręki. Spojrzał na swoje przedramię. Pamiętał każdą bliznę, która się tam znajdowała. Większość z nich powstała w przeciągu tego roku. Doszedł do wniosku, że to najgorszy okres w jego życiu.

Najpierw umarł dziadek Arthur… było to jeszcze w wakacje… Pojechał gdzieś z Aurorami… nikt nie wiedział, albo po prostu nie zamierzał powiedzieć Albusowi, gdzie. Potem dziadek trafił do świętego Munga. Był tam jakieś trzy dni… mama cały czas płakała… tata wydawał się nieobecny, a im nikt nie chciał powiedzieć, co tak naprawdę się stało. Nawet nie mogli odwiedzić dziadka…, bo są za młodzi…, bo tam nie wolno wchodzić…, bo wszystko będzie dobrze…, ale nie było…
Czwartego dnia mama wróciła ze szpitala z opuchniętymi i zaczerwienionymi od płaczu oczami, nic nie mówiła, tylko płakała… była blada, snuła się po domu jak upiorna zjawa… dopiero wieczorem tata powiedział im, że dziadek Weasley zmarł z powodu odniesionych ran… James wyszedł bez słowa z kuchni i zamknął się w swoim pokoju. Nie wychodził przez tydzień, nie był nawet na pogrzebie.
Lilly zaczęła płakać w głos, Albus przytulił ją i zabrał do swojego pokoju… sam starał się nie płakać, ale skończyło się na tym, że oboje leżeli na łóżku Ala i razem zalewali się łzami… dopiero, gdy Lilka poszła spać, Albus wpadł na pomysł… bardzo głupi pomysł… Znalazł w komodzie w kuchni żyletkę… wszyscy już wtedy spali…
Dotknął poprzecznych szram najbliżej dłoni, pozostały po nich tylko jasnoróżowe, wypukłe blizny.

Kłopoty w szkole… oblane eliksiry… okropny z zaklęć… wyjec od ojca… kolejne kilka linii na nadgarstku… i jeszcze jedna, długa, wzdłuż przedramienia…

Kłótnia z Rose… nie odzywali się do siebie przez miesiąc… a poszło właśnie o pocięty nadgarstek Ala… dla paradoksu poskutkowało to trzema głębokim ranami, ciągle rozdrapywanymi…. Jeszcze niezagojonymi… Zaczął machinalnie zdrapywać strupki… pokazała się świeża krew…

Odetchnął głęboko. Podciągnął rękaw bluzy…

Kolejna szrama powstała po tym jak po raz pierwszy pokłócił się z Arrisoną… Dziewczyna widziała go z Megan Flores z Ravenclawu w bibliotece w dość… jednoznacznej sytuacji…
Pamiętał każdą łzę, która spłynęła po jej bladym obliczu… każdą łzę, która popłynęła przez niego…

Dotknął następnej, jeszcze świeżej, rany… chciał przeprosić Arri… wyjaśnić, że to, Megan go całowała…, że on tego nie chciał…, że żałował, że sprawia ból najukochańszej osobie… skończyło się na tym, że podbiła mu oko i za każdym razem, gdy go widziała, patrzyła na niego z wyniosłością, albo uparcie ignorowała… nie wiedział, co było gorsze…
Pogodzili się około gwiazdki…, kiedy Albus przeleżał tydzień w skrzydle szpitalnym, po tym jak prawie zagłodził się na śmierć… Nie wiedział, czy wróciła do niego z litości, czy naprawdę zrozumiała, że nadal ją kocha… on ją kocha najbardziej na świecie… nie umiał żyć bez niej i chciał jej to udowodnić…

Potem James… głęboka szrama prawie przy samym łokciu… powiedział mu, że nie może trzymać Arrisony na siłę przy sobie…, że ona jest nieszczęśliwa…, jeżeli ją kocha to musi dać jej wolność, ona już go nie chce…

Albus poczuł piekący ból na ręce… dopiero teraz uświadomił sobie, że płacze… otarł łzy wierzchem dłoni… przypomniał sobie, co mówiła mu Rose, a raczej, co wykrzyczała mu w twarz… „Nie wolno ci się ciąć, to i tak w niczym nie pomoże… będzie tylko gorzej!!”… co ona tam wie…

Znowu oblał egzamin z eliksirów… nie poszedł na Obronę i dostał tydzień szlabanu… potem nie pojawiał się na obiadach… na śniadaniach… nie poszedł na szlaban…  w tym czasie pojawiło się kilka nowych ran na jego nadgarstku… tylko na lewym… nigdy nie kaleczył prawej ręki…

Nie odzywał się do nikogo… w końcu po kilku dniach przyszła do niego Arrisona… po długiej łzawej rozmowie powiedział jej… powiedział, że może czas żeby odeszła, że nie chce jej trzymać przy sobie, jeżeli ma być nieszczęśliwa… ona tylko spojrzała na niego smutnymi, niebieskimi oczami i wybiegła z jego dormitorium…
Wtedy zrobił sobie to… delikatnie przejechał czubkiem palca po napisie wyciętym żyletką na przedramieniu… „Arri” … pamiętał dokładnie, kiedy to zrobił… pamiętał każdą literę…
W nocy po zerwaniu … poszedł na wierzę astronomiczną… po raz pierwszy tutaj wszedł… miał żyletkę, którą nosił przy sobie od wyjazdu do szkoły. Nie czuł bólu w ręce… bolało go serce, a podobno nie da się czuć na raz dwóch bólów… nie czuł nic, gdy wycinał jej imię na swojej ręce… tylko smutek i żal i złamane serce… krew spływała na marmurową posadzkę… nie wytarł jej… krople jego zaschniętej krwi cały czas znajdowały się na podłodze… chyba nikt tu nie przychodził…

Wiedział, że uzależnił się od okaleczania się. Każdy problem… każda niewygodna sytuacja… kłótnia… kolejne wyjce od rodziców… skutkowały kolejnymi ranami…

Siedział tutaj, teraz, bo dostał kolejny list od matki… napisała… napisała, że pokłóciła się z ojcem, że mieszka teraz w Norze z babcią Molly… Albus nie wiedział, po co w ogóle mu o tym pisała? … On miał swoje problemy… miał swoje rany…, ale może matka nie miała się, komu zwierzyć? A ciotka Hermiona? A babcia? A ktokolwiek inny? Musiała zadręczać swoje dzieci własnymi problemami?
Albus nie dawał sobie z tym rady… sięgnął po żyletkę… nie wiele pozostało mu wolnego miejsca na ręce, ale zawsze można rozciąć stare blizny…
Zrobił pierwsze nacięcie…
Usłyszał kroki… zerwał się gwałtownie na równe nogi… żyletka upadła z brzękiem na posadzkę. Chłopak szybko opuścił rękaw bluzy zasłaniając rany…, ale świeża krew szybko przesiąkała przez materiał. Drobne czerwone kropki pojawiły się na bluzie…
- Albus??- usłyszał cichy głos.
Rose weszła na schody…
- Al ?? to ty? – spojrzała niepewnie na bladego, chudego chłopaka o zmierzwionych czarnych włosach…
- Rosie.. Co ty.. tu robisz?? – wyszeptał.
Chłopak ledwo trzymał się na nogach… usiedli na stopniach … Rose nic nie mówiła, czekała aż chłopak zacznie…
W końcu pokazał jej swój nadgarstek… większość ran była dość świeża… najnowsza cały czas krwawiła… wyglądało to paskudnie… dziewczyna nic nie powiedziała, w jej oczach zaszkliły się łzy…
Po chwili przytuliła Albusa. Ten siedział oszołomiony. Nie odwzajemnił uścisku.
- Ty kochany idioto…. – szeptała wtulona w jego bluzę - Jesteś chory! Dlaczego sobie to robisz?? To w czymś pomaga?
- Nie…- mruknął chłopak, tak cicho, że sam siebie ledwo usłyszał.
- To, po co sobie to robisz?
- Żeby zapomnieć…- jego głos drżał.
- Albus proszę, będziesz tego żałować… przestań to robić to do niczego nie prowadzi- odsunęła się od chłopaka i delikatnie ujęła jego dłoń.
Uważnie przyjrzała się ranom… dostrzegła imię Arrisony
- To przez nią?- zapytała, wskazując na szramę.
- Nie tylko…- odparł Al - Zaczęło się od wakacji…
- Od śmierci dziadka…- dokończyła za niego Rosie.
Chłopak pokiwał głową…
Siedzieli w milczeniu przytulenie do siebie, aż do wschodu słońca…



1 komentarz:

  1. Zakochana w Albusie od 1 rozdziału, rzadkie zjawisko..
    Początek jest zawsze najtrudniejszy a tutaj autorka rozpoczęła go wspaniale <3
    Gratuluje ogromnego talentu :*

    OdpowiedzUsuń