niedziela, 15 lutego 2015

Rozdział 2



 Oto przed państwem rozdział drugi opowiadanka "Albusika wypadek z żyletką". Miłego czytania.




Nie mogła zasnąć, cały czas myślała o Albusie. O jego pięknych zielonych oczach, czarnych, zmierzwionych włosach i cudownym uśmiechu, który przyprawiał ją o dreszcze… i o tym, co jej powiedział… „już czas żebyś odeszła, nie chcę zatrzymywać cię na siłę…” jedna samotna łza spłynęła po jej policzku.
Muszę porozmawiać z Alem – postanowiła.
Wyjęła kartkę w swoim ulubionym turkusowym kolorze i napisała krótki liścik. Złożyła go na pół. Wyszła na palcach ze swojego dormitorium. Widziała, jak Albus wychodził, Rose chyba też nie było.
Zajrzała niepewnie do ciemnego pokoju. Oświetliła sobie drogę różdżką. Nie było tu nikogo. Odetchnęła z ulgą. Postanowiła szybko podłożyć liścik, póki ma na to dość odwagi. Upewniła się, że to na pewno jego łóżko i położyła kartkę na poduszce.

***

Rose wstała i podeszła do barierki. Wyjrzała na błonia budzące się do życia. Odetchnęła świeżym powietrzem
            - Albus, ja mogę spróbować się tym zająć – powiedziała w końcu, nie patrząc na niego.
            - Nie! – odparł szybko chłopak.
            - Za parę lat będziesz tego żałować – uprzedziła go Rose, podchodząc do niego.
            - Może – odparł wstając ze schodów i zawiązując bandankę na zranionej ręce.
            - Masz zamiar iść na lekcje?- zapytała.
            - Nie wiem, chyba tak… co teraz mamy?
            - Na pierwszej zaklęcia.
Chłopak się skrzywił, nigdy nie przepadał za tą lekcją, a teraz miał jeszcze dużo zaległości do nadrobienia.
            - Nie martw się pomogę ci- pocieszyła go dziewczyna.
Zeszli na dół. Nie mogło być później niż szósta. Korytarze były puste, co bardzo ucieszyło Ala.
            Weszli do salonu Ślizgonów, tu również nikogo nie było.
            - Może warto zmyć krew z ręki?- zaproponowała Rosie.
Albus spojrzał na rękaw swojej bluzy usiany szkarłatnymi plamkami.
 Poszedł do łazienki, zdjął bluzę. Zobaczył się w lustrze. Blada twarz. Since pod oczami, zapadnięte policzki. Był chudy, mógł policzyć sobie wszystkie żebra. I szramy na ręce.
Zmył krew. Opłukał twarz zimną wodą, ale dalej był nieprzytomny.
            Wyszedł z łazienki. Na jego łóżku siedziała Rose. Miała zamyśloną minę, w ręce trzymała złożoną, niebieską karteczkę.
            - Arrisona…- powiedziała, spoglądając na chłopaka.
Albus zatrzymał się w połowie wkładania koszuli. Spokojnie podszedł do dziewczyny. Ręka mu drżała, gdy wyciągnął ją po niebieski liścik.
Rose spojrzała na niego niepewnie, ale podała mu kartkę.
            Chłopak pojrzał na trochę koślawe pismo Arrisony.

Al Musimy pogadać…
Spotkajmy się dzisiaj o północy
W pokoju wspólnym

Buziaki
Arrisona

            Przełknął ślinę. Ona chce się spotkać. Serce mimowolnie zaczęło mu szybciej bić. Może jeszcze nie wszystko stracone. Zatliło się w nim światełko nadziei.
            - Chce się spotkać – powiedział do Rose, pokazując jej karteczkę.
- Ona nadal cię kocha, Al - powiedziała dziewczyna, podchodząc do kuzyna.
            Chłopak nic nie powiedział. Zapiął koszulę i zawiązał bandankę na nadgarstku.
            Usłyszeli hałas za drzwiami.  Reszta Ślizgonów już wstała. Czas zmierzyć się z nowym dniem.
            - Chyba pora na śniadanie – mruknęła Rose.
            - Nie jestem głodny – odparł Albus.
            - Nie jadłeś nic od kilku dni – zauważyła dziewczyna, podchodząc do drzwi.
            - Po prostu nie mam ochoty tam iść. – chłopak usiadł na łóżku.
            Rosie westchnęła i pokręciła głową.
            - Przyniosę ci coś tutaj – powiedziała - Nie marudź, musisz jeść – dodała, widząc niezadowoloną minę kuzyna.
            - No dobra – mruknął i zaczął machinalnie bawić się bandanką.
Dziewczyna wyszła z pokoju i zamknęła za sobą drzwi.
            Al rozwiązał chustkę. Lubił swoje blizny, każda miała swoją historię… przypominała mu, co działo się w przeszłości.
            Dopiero teraz uświadomił sobie, że zostawił swoją żyletkę w wieży astronomicznej. Nie chciał się teraz ciąć, nie miał powodu, ale lubił nosić ją przy sobie. Nie wiedział jak to wytłumaczyć, ale to dodawało mu pewności i … czuł się dziwnie, bez tego kawałka ostrego metalu w kieszeni.
            Postanowił wrócić na wieżę. Musiał uwinąć się zanim przyjdzie Rose. Wstał i wyszedł z dormitorium. W salonie siedziało jeszcze kilku pierwszoklasistów. Albus nawet się na nich nie obejrzał. Przebiegł przez korytarze lochów i stanął  w sali wejściowej. Było tu wielu uczniów. Ludzie tłoczyli się przy wejściu do wielkiej sali.
            Albus uświadomił sobie z przerażeniem, że zaczął bać się ludzi… zamknął oczy i stanął przy ścianie. Serce waliło mu jak młot. Próbował się uspokoić, ale stracił zaufanie do ludzi. Wszędzie widział tylko tłum… jeden, bezimienny tłum, który chciał go zniszczyć, zdeptać … zabić.
            Zsunął się po ścianie, oddychał szybko.  Czuł się przytłoczony, przez uczniów.
            - Albus? Co ty tu robisz ? – usłyszał cichy głos, między wrzaskami tłumu.
            Nie odpowiedział. Nie chciał nawet otwierać oczu.
            - Al ! – potrząsnęła go za ramię – Albus !?
            Chłopak z ociąganiem rozchylił powieki.
            - Z… zostawiłem coś na wieży – wyjaśnił cichym i lekko drżącym głosem.
            - Wracaj do salonu – powiedziała spokojnie rudowłosa, pomagając kuzynowi wstać z podłogi.
Razem poszli do lochów. Weszli do dormitorium. Albus od razu usiadł na łóżku. W żółtawym świetle rzucanym przez lampkę nocną wyglądał na jeszcze bledszego.  Cienie pod oczami jeszcze to podkreślały. W jego zielonych oczach można było dostrzec żal i ból.
            Rose zawsze lubiła Albusa, nie mogła patrzeć na niego w takim stanie.
            - Kiedy ostatnio coś jadłeś ?  - zapytała z troską w głosie.
            Chłopak westchnął i wzruszył ramionami.
            - Nie wiem… i tak nie jestem wstanie nic przełknąć – odparł, kładąc się na łóżku.
            Rosie zacisnęła usta. Wzięła sobie za punkt honoru aby pomóc Albusowi. Naprawdę kochała kuzyna i było jej go żal. Wiedziała, że on dla niej zrobiłby to samo.
                        - Albus ty idioto, czy ty chcesz wylądować w szpitalu, tak jak przed świętami ? – zapytała, odwijając coś z zielonej serwetki.
            Chłopak mruknął coś w odpowiedzi, a ona podała mu kanapkę.
            - Zjedz to – zażądała. Postanowiła przestać prosić, jeżeli go nie zmusi do zmiany zachowania siłą to nie wiedziała co ma zrobić.
Al podniósł się z poduszek i wziął posłusznie kanapkę. Nie miał zamiaru jej jeść, ale Rose patrzyła na niego gniewnym wzrokiem, nie śmiał jej się sprzeciwić.
Ugryzł kęs i poczuł, że robi mu się niedobrze. Z wysiłkiem przełknął.
            Nagle zerwał się z łóżka i popędził do łazienki. Rose zmarszczyła brwi. Albus zwymiotował. Nie mógł nic zjeść, nie był w stanie nawet napić się wody. Odkręcił wodę w umywalce. Oparł czoło o zimną taflę lustra.
            To nie tak , że on chciał zrobić sobie krzywdę. To jego organizm czuł się niezdolny do życia. Może niedługo odmówi również oddychania? Może to byłoby najlepsze – pomyślał Al.
            Rose zapukała.
            - Co jest Al? – zapytała wyraźnie zmartwiona.
Chłopak oddychał głęboko. Znowu zbierało mu się na wymioty.
            - Do-brze – wykrztusił i zwymiotował.
            - Albusie Severusie Potterze! Wchodzę!- ostrzegła go Rose i otworzyła drzwi do łazienki.
Chłopak siedział na podłodze,  koło toalety. Miał przymknięte oczy. Wyglądał na zmęczonego. Dziewczyna usiadła obok niego.
            - Al – powiedziała niepewnie, gładząc go delikatnie po włosach.
W jej oczach szkliły się łzy, a niełatwo było ją doprowadzić do płaczu. Potrząsnęła go za ramiona.
            - Posłuchaj mnie! – łzy spływały jej po policzkach, ale teraz nie miało to znaczenia.  Albus z ociąganiem podniósł głowę i spojrzał smutnymi oczami na kuzynkę. – Co się z tobą dzieje? To wszystko przez Arri? Przez dziadka? On byłby zły, gdyby zobaczył co robisz…
Chłopak zasłonił jej usta dłonią.
            - To wszystko… razem… to dla mnie za dużo – wychrypiał, zamknął oczy i osunął się bezwładnie na podłogę. Zemdlał.

1 komentarz: