Oto przed państwem rozdział drugi opowiadanka "Albusika wypadek z żyletką". Miłego czytania.
Nie
mogła zasnąć, cały czas myślała o Albusie. O jego pięknych zielonych oczach,
czarnych, zmierzwionych włosach i cudownym uśmiechu, który przyprawiał ją o
dreszcze… i o tym, co jej powiedział… „już czas żebyś odeszła, nie chcę
zatrzymywać cię na siłę…” jedna samotna łza spłynęła po jej policzku.
Muszę
porozmawiać z Alem – postanowiła.
Wyjęła
kartkę w swoim ulubionym turkusowym kolorze i napisała krótki liścik. Złożyła
go na pół. Wyszła na palcach ze swojego dormitorium. Widziała, jak Albus
wychodził, Rose chyba też nie było.
Zajrzała
niepewnie do ciemnego pokoju. Oświetliła sobie drogę różdżką. Nie było tu
nikogo. Odetchnęła z ulgą. Postanowiła szybko podłożyć liścik, póki ma na to
dość odwagi. Upewniła się, że to na pewno jego łóżko i położyła kartkę na
poduszce.
***
Rose wstała
i podeszła do barierki. Wyjrzała na błonia budzące się do życia. Odetchnęła
świeżym powietrzem
- Albus, ja mogę spróbować się tym
zająć – powiedziała w końcu, nie patrząc na niego.
- Nie! – odparł szybko chłopak.
- Za parę lat będziesz tego żałować
– uprzedziła go Rose, podchodząc do niego.
- Może – odparł wstając ze schodów i
zawiązując bandankę na zranionej ręce.
- Masz zamiar iść na lekcje?-
zapytała.
- Nie wiem, chyba tak… co teraz mamy?
- Na pierwszej zaklęcia.
Chłopak się skrzywił,
nigdy nie przepadał za tą lekcją, a teraz miał jeszcze dużo zaległości do
nadrobienia.
- Nie martw się pomogę ci-
pocieszyła go dziewczyna.
Zeszli na dół. Nie
mogło być później niż szósta. Korytarze były puste, co bardzo ucieszyło Ala.
Weszli do salonu Ślizgonów, tu
również nikogo nie było.
- Może warto zmyć krew z ręki?-
zaproponowała Rosie.
Albus spojrzał na
rękaw swojej bluzy usiany szkarłatnymi plamkami.
Poszedł do łazienki, zdjął bluzę. Zobaczył się
w lustrze. Blada twarz. Since pod oczami, zapadnięte policzki. Był chudy, mógł
policzyć sobie wszystkie żebra. I szramy na ręce.
Zmył
krew. Opłukał twarz zimną wodą, ale dalej był nieprzytomny.
Wyszedł z łazienki. Na jego łóżku
siedziała Rose. Miała zamyśloną minę, w ręce trzymała złożoną, niebieską
karteczkę.
- Arrisona…- powiedziała,
spoglądając na chłopaka.
Albus
zatrzymał się w połowie wkładania koszuli. Spokojnie podszedł do dziewczyny.
Ręka mu drżała, gdy wyciągnął ją po niebieski liścik.
Rose spojrzała na
niego niepewnie, ale podała mu kartkę.
Chłopak pojrzał na trochę koślawe
pismo Arrisony.
Al Musimy pogadać…
Spotkajmy się dzisiaj o północy
W pokoju wspólnym
Arrisona
Przełknął ślinę. Ona chce się spotkać. Serce
mimowolnie zaczęło mu szybciej bić. Może jeszcze nie wszystko stracone. Zatliło
się w nim światełko nadziei.
-
Chce się spotkać – powiedział do Rose, pokazując jej karteczkę.
- Ona nadal cię kocha, Al -
powiedziała dziewczyna, podchodząc do kuzyna.
Chłopak
nic nie powiedział. Zapiął koszulę i zawiązał bandankę na nadgarstku.
Usłyszeli
hałas za drzwiami. Reszta Ślizgonów już
wstała. Czas zmierzyć się z nowym dniem.
-
Chyba pora na śniadanie – mruknęła Rose.
-
Nie jestem głodny – odparł Albus.
-
Nie jadłeś nic od kilku dni – zauważyła dziewczyna, podchodząc do drzwi.
-
Po prostu nie mam ochoty tam iść. – chłopak usiadł na łóżku.
Rosie
westchnęła i pokręciła głową.
-
Przyniosę ci coś tutaj – powiedziała - Nie marudź, musisz jeść – dodała, widząc
niezadowoloną minę kuzyna.
-
No dobra – mruknął i zaczął machinalnie bawić się bandanką.
Dziewczyna wyszła z pokoju i zamknęła za sobą
drzwi.
Al
rozwiązał chustkę. Lubił swoje blizny, każda miała swoją historię… przypominała
mu, co działo się w przeszłości.
Dopiero
teraz uświadomił sobie, że zostawił swoją żyletkę w wieży astronomicznej. Nie
chciał się teraz ciąć, nie miał powodu, ale lubił nosić ją przy sobie. Nie
wiedział jak to wytłumaczyć, ale to dodawało mu pewności i … czuł się dziwnie,
bez tego kawałka ostrego metalu w kieszeni.
Postanowił
wrócić na wieżę. Musiał uwinąć się zanim przyjdzie Rose. Wstał i wyszedł z
dormitorium. W salonie siedziało jeszcze kilku pierwszoklasistów. Albus nawet
się na nich nie obejrzał. Przebiegł przez korytarze lochów i stanął w sali wejściowej. Było tu wielu uczniów.
Ludzie tłoczyli się przy wejściu do wielkiej sali.
Albus
uświadomił sobie z przerażeniem, że zaczął bać się ludzi… zamknął oczy i stanął
przy ścianie. Serce waliło mu jak młot. Próbował się uspokoić, ale stracił
zaufanie do ludzi. Wszędzie widział tylko tłum… jeden, bezimienny tłum, który
chciał go zniszczyć, zdeptać … zabić.
Zsunął
się po ścianie, oddychał szybko. Czuł
się przytłoczony, przez uczniów.
-
Albus? Co ty tu robisz ? – usłyszał cichy głos, między wrzaskami tłumu.
Nie
odpowiedział. Nie chciał nawet otwierać oczu.
-
Al ! – potrząsnęła go za ramię – Albus !?
Chłopak
z ociąganiem rozchylił powieki.
-
Z… zostawiłem coś na wieży – wyjaśnił cichym i lekko drżącym głosem.
-
Wracaj do salonu – powiedziała spokojnie rudowłosa, pomagając kuzynowi wstać z
podłogi.
Razem poszli do lochów. Weszli do dormitorium.
Albus od razu usiadł na łóżku. W żółtawym świetle rzucanym przez lampkę nocną
wyglądał na jeszcze bledszego. Cienie pod
oczami jeszcze to podkreślały. W jego zielonych oczach można było dostrzec żal
i ból.
Rose
zawsze lubiła Albusa, nie mogła patrzeć na niego w takim stanie.
-
Kiedy ostatnio coś jadłeś ? - zapytała z
troską w głosie.
Chłopak
westchnął i wzruszył ramionami.
-
Nie wiem… i tak nie jestem wstanie nic przełknąć – odparł, kładąc się na łóżku.
Rosie
zacisnęła usta. Wzięła sobie za punkt honoru aby pomóc Albusowi. Naprawdę
kochała kuzyna i było jej go żal. Wiedziała, że on dla niej zrobiłby to samo.
-
Albus ty idioto, czy ty chcesz wylądować w szpitalu, tak jak przed świętami ? –
zapytała, odwijając coś z zielonej serwetki.
Chłopak
mruknął coś w odpowiedzi, a ona podała mu kanapkę.
-
Zjedz to – zażądała. Postanowiła przestać prosić, jeżeli go nie zmusi do zmiany
zachowania siłą to nie wiedziała co ma zrobić.
Al podniósł się z poduszek i wziął posłusznie
kanapkę. Nie miał zamiaru jej jeść, ale Rose patrzyła na niego gniewnym
wzrokiem, nie śmiał jej się sprzeciwić.
Ugryzł kęs i poczuł, że robi mu się niedobrze.
Z wysiłkiem przełknął.
Nagle
zerwał się z łóżka i popędził do łazienki. Rose zmarszczyła brwi. Albus
zwymiotował. Nie mógł nic zjeść, nie był w stanie nawet napić się wody.
Odkręcił wodę w umywalce. Oparł czoło o zimną taflę lustra.
To
nie tak , że on chciał zrobić sobie krzywdę. To jego organizm czuł się
niezdolny do życia. Może niedługo odmówi również oddychania? Może to byłoby
najlepsze – pomyślał Al.
Rose
zapukała.
-
Co jest Al? – zapytała wyraźnie zmartwiona.
Chłopak oddychał głęboko. Znowu zbierało mu
się na wymioty.
-
Do-brze – wykrztusił i zwymiotował.
-
Albusie Severusie Potterze! Wchodzę!- ostrzegła go Rose i otworzyła drzwi do
łazienki.
Chłopak siedział na podłodze, koło toalety. Miał przymknięte oczy. Wyglądał
na zmęczonego. Dziewczyna usiadła obok niego.
-
Al – powiedziała niepewnie, gładząc go delikatnie po włosach.
W jej oczach szkliły się łzy, a niełatwo było
ją doprowadzić do płaczu. Potrząsnęła go za ramiona.
-
Posłuchaj mnie! – łzy spływały jej po policzkach, ale teraz nie miało to
znaczenia. Albus z ociąganiem podniósł
głowę i spojrzał smutnymi oczami na kuzynkę. – Co się z tobą dzieje? To
wszystko przez Arri? Przez dziadka? On byłby zły, gdyby zobaczył co robisz…
Chłopak zasłonił jej usta dłonią.
-
To wszystko… razem… to dla mnie za dużo – wychrypiał, zamknął oczy i osunął się
bezwładnie na podłogę. Zemdlał.
<3 Miodek na moją duszę
OdpowiedzUsuń